Arkadiusz Łakomiak – Wilczyca Łatka

Posłuchaj

Przeczytaj

Dzisiaj chciałbym opowiedzieć pewną historię, którą usłyszałem od mojej babci. Kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem, jeździłem do niej na wakacje, nad wspaniałą polską wieś. Wieczorami siadaliśmy przed starą chatą, a ona opowiadała mi o swoim dzieciństwie i o tym, co przeżyła. Jedną z takich historii postanowiłem spisać i umieścić w pamiętniku. Po bardzo długim namyśle doszedłem do wniosku, aby ujawnić skrywany w nim cały zapis. Babcia (podobno) była świadkiem tych niecodziennych i jakże wyjątkowych wydarzeń.

Rozdział I
„A było to tak”

Wioska położona była w niezwykle urokliwym miejscu. Obok niej rozpościerały się rozległe pola i kwieciste łąki. Zaraz za nimi rósł sosnowy las, przez który płynęła niewielka przejrzysta rzeczka. Latem nad całą okolicą unosił się cudowny aromat lawendy i uprawianej przez wielu rolników pszenicy. W wielu gospodarstwach domowych mieszkały liczne rodziny, gdzie pod swoimi strzechami wychowywały szczęśliwe pociechy. Chałupy były nieduże, lecz bardzo ładnie przystrojone. Na zewnętrznych ścianach starych budynków, widniały ludowe malunki w kształcie roślin i wiejskich motywów. W izbach, a szczególnie w głównym pomieszczeniu, stał wielki piec, który służył nie tylko do ogrzewania, ale także do spania. W oknach, tu i ówdzie, wisiały ręcznie haftowane firany, zaś na parapetach stały donice pełne kolorowych kwiatów. W zagrodach hodowano zwierzęta: krowy, konie, świnki, kurki; a wszystkiego pilnowały, wierne ludziom, psy.
Skromny biały domek Hani, jej rodziców oraz babci i dziadka, znajdował się nieco na uboczu wsi. W jego sąsiedztwie rósł stuletni dąb, który swoją koroną rzucał olbrzymi cień na piaszczyste podwórze. Do boku chałupy przylegał mały ogródek, otoczony wysokim płotem, gdzie często przesiadywał czarny kot Gacek. W środku zagrody, zaraz za głęboką studnią, stała ogromna stodoła, a przy niej, zbudowana z czerwonej cegły obórka wraz z niewielkim kurnikiem.
Rodzina dziewczynki posiadała konika, dwie krowy, kilka kurek i jeszcze Łatkę, to znaczy wilka… tak, tak, wilka! Suczkę maści szarej, którą swego czasu, jako półprzytomne i przemarznięte szczenię znalazł dziadek Hani, Antoni.
Pokrótce było to tak. Podczas zimowego ranka, zaprzągł konia do sań i wybrał się do lasu, po drzewo na opał. Koń, ciągnąc za sobą ciężkie sanie, z wielką trudnością pokonywał śnieżne zaspy; dodatkowo po drodze zaskoczyła ich szalona zamieć, która coraz bardziej dawała się we znaki. Tęgi mróz nawet na moment nie odpuszczał, bezlitośnie szczypał w nos i uszy, co przy temperaturze chyba minus trzydzieści stopni, było dla każdego uciążliwe i dla zdrowia bardzo niebezpieczne. Po dotarciu na miejsce mężczyzna powoli sięgnął do kieszeni, wyjął fajkę i zapalił; w tym momencie pogoda lekko się poprawiła. Po krótkiej chwili, ku zdumieniu Dziadka, koń zaczął zachowywać się niespokojnie, to znaczy rżał i potrząsał łbem na wszystkie strony, jakby go coś ugryzło.
– Prrr, a tobie o co chodzi? – spytał zdziwiony Antoni. Widzisz przecież, że tutaj nikogo nie ma. Ale Siwek nie dawał za wygraną i rżał dalej.
– No, już dobrze, dobrze, jak ci tak bardzo na tym zależy, to mogę się rozejrzeć po okolicy, tylko już przestań. Człowiek westchnął głęboko, zeskoczył z sań i brodząc w śniegu po kolana obszedł je dookoła. Spojrzał jeszcze na boki, ale niczego podejrzanego nie zauważył.
– A nie mówiłem, tu nikogo nie ma, coś ci się chyba przywidziało, koniku. Jednak Siwek ponowił rżenie, a w dodatku skierował wzrok na pobliskie drzewa. Po odgadnięciu końskich wskazówek, dziadek podrapał się po głowie i zaciekawiony podszedł do najbliższej jodły. Po uniesieniu dolnych gałęzi zauważył coś wystającego spod śniegu.
– A to co? Rzekł zakłopotany. Okazało się, że były to długie uszy wilczego szczeniaka. Natychmiast go wykopał z głębokiej zaspy, przycisnął do piersi i dodał przejęty – Ej, malutki, co ty tu robisz i gdzie się podziali twoi rodzice? Hmm… wiem, że nie odpowiesz, ale nie bój się mnie, ja ci naprawdę nic złego nie zrobię. Ech, ty biedaku, miałeś wyjątkowe szczęście, że cię tu znalazłem; ale szczerze mówiąc, to podziękuj Siwkowi, bo gdyby nie on, pewnie marny byłby twój los. Przemarzniętego do szpiku kości malca szybko owinął szalikiem i schował pod ciepły kożuch. Następnie zawrócił sanie i już bez zbędnych ceregieli ruszył z kopyta. Po powrocie do domu okazało się, że to jednak była suczka. Babcia dziewczynki, pani Elżbieta, bez zastanowienia stwierdziła.
– Jeżeli chodzi o mnie, nie widzę żadnego problemu w przygarnięciu zwierzaka, wszakże wilk to przecież pies, tyle że bardziej dziki. Antoni, wysłuchawszy zdania żony, zbudował dla maluszka budę, dał miskę i nazwał Łatką, na widok dużej białej plamki na szarym łebku. O zwierzaka dbał najlepiej, jak tylko umiał i traktował niczym najlepszego przyjaciela, ona zaś odwdzięczała mu się wiernością i ogromną miłością. Kiedy tylko podrosła, wiele razy broniła gospodarstwo przed niechcianymi gośćmi. Kilkakrotnie próbowały zakraść się do niego: łasica, kuna, a nawet lis, ale żadne z nich, nie miało najmniejszych szans z tą nietypową obrończynią.
Co tu dużo mówić, zwierzęta zobaczywszy przed sobą ogromne ostre kły, czmychały do lasu jak oparzone. Po takim niespodziewanym spotkaniu, natrętni intruzi już zawsze omijali szerokim łukiem tę wilczą zagrodę. Jeżeli zaś chodzi o ludzi to trzeba jej przyznać, że w większości ich lubiła, choć niejednemu na jej widok trzęsły się nogi ze strachu. Na przykład panu listonoszowi, który przynosił listy lub paczki. Przychodząc, pukał w okno, ponieważ za żadne skarby nie chciał wejść na podwórze. Podobno (tu niewyjaśniona historia) przegoniła także złodzieja, albowiem któregoś ranka znaleziono na podwórzu czyjeś poszarpane, dziurawe portki.
To zdarzenie migiem rozeszło się po okolicy. Równie szybko znaleźli się chętni ludzie, którzy pragnęli kupić wilczycę do swojego gospodarstwa. Dawali nawet za nią pełną czapkę pieniędzy, ale dziadek za żadne skarby nie chciał jej sprzedać.
– Nie martw się, mała – mówił Antoni – nigdzie stąd nie pójdziesz. Nie oddam cię nikomu. I pamiętaj, dopóki ja żyję, nic ci nie grozi, możesz być o to spokojna. I tak też się stało.
Mama i tata Hani nie przepadali za tym „wilczym wynalazkiem”, jak ją zwykli nazywać. Stale dziwili się ojcu, jak on mógł coś takiego zrobić.
– Kto to widział, aby trzymać wilka w psiej budzie?! I co na to wszystko powiedzą sąsiedzi? Mówili, wzruszając ramionami. Było oczywiste, że oni woleliby widzieć normalnego psa, a nie jakąś tam wilczą przybłędę. Za to mała Hania z miejsca polubiła włochatą znajdę. Co chwilę przychodziła do budy, by się pobawić ze zwierzątkiem. Często głaskała radosną suczkę i przy okazji dawała jej coś pysznego do jedzenia.
Gdy tylko rodzice z dziadkiem udawali się rankiem do pracy, babcia Ela przejmowała opiekę nad wnuczką. Nauczała dziewczynkę prostych prac domowych, różnych piosenek, a także wyplatania wianków z kolorowych kwiatów. Później Haneczka (tak zwracała się do niej babunia) zakładała taki wianuszek na szyję wilczycy, twierdząc, że uroczo w nim wygląda. Kiedy indziej śpiewała Łatce wesołe piosenki. Wilczyca z wielkim zainteresowaniem wysłuchiwała wszystkie, ale najbardziej upodobała sobie taką jedną. Była to pieśń o bohaterskim owczarku, który ratował ludzi z pożarów.
Dziadek Hani rzadko przebywał w domu. Wiele czasu poświęcał pracy w polu, lecz kiedy tylko wracał zmęczony po ciężkim dniu, nie zapominał o swojej kochanej wnuczce. W kieszeni zawsze miał kilka pysznych cukierków, którymi częstował dziewczynkę. Również nie odmawiał jej czasu na jakąkolwiek zabawę. To specjalnie dla niej, w przydomowym ogródku zbudował huśtawkę i piaskownicę, a gdy tylko zarobił parę groszy, nie namyślając się długo, jechał do miasta rowerem po jakąś nową zabawkę, najczęściej była nią szmaciana lalka.
Życie w białym domku toczyłoby się w miarę normalnie, gdyby nie nadszedł ten nieszczęśliwy dzień, w którym leciwy staruszek zmarł. Ostatnimi dniami coraz mocniej dokuczało mu serce, lecz najgorsze było to, że nikomu się nie skarżył. Z pewnością nie chciał zamartwiać swojej rodziny, złym stanem zdrowia.
Parę miesięcy później nie wytrzymało także serce babci. To był wielki cios dla wszystkich. Ludzie we wsi powiadali, że „serce jej pękło” z ogromnego smutku i tęsknoty za mężem. Hania, w krótkim czasie, ponownie przeżyła straszną rodzinną tragedię; najpierw straciła dziadka, a teraz i babcię. Bardzo boleśnie przeżyła odejście ukochanych bliskich.
Nie wiedzieć czemu, zaczęła szukać pocieszenia w towarzystwie Łatki; spędzała z nią każdą wolną chwilę. Sama suczka także mocno posmutniała. Chowała się w budzie i rzadko z niej wychodziła. Zapewne wiedziała, że już nigdy więcej nie zobaczy swoich ulubionych ludzi. Jej głośne wycie z żalu i tęsknoty jeszcze długo słyszano na samym końcu wsi.
Pozostawiony przez dziadków dorobek przejęli rodzice Hani (dom, zwierzęta i kilka hektarów ziemi, którą dziadek uprawiał od młodości).
Po paru tygodniach żałoby, tata dziewczynki zaczął nagle zaniedbywać całą rodzinę i pozostałe swoje obowiązki. Nie wiadomo dlaczego, lecz kompletnie przestał się wszystkim interesować. Chodził gdzieś ze swoimi kolegami i wracał późno
w nocy. Łatkę omijał z daleka, jakby w ogóle dla niego nie istniała. Przywiązał ją do krótkiego i ciężkiego łańcucha, by zaraz zapomnieć o jej istnieniu. Żonie i córeczce kategorycznie zabronił zbliżania się do budy, wilczyca z tego powodu wielokrotnie głodowała, a bywało też, że nie miała się czego napić, ale ojca to wcale nie obchodziło. Jednak dziewczynce, od czasu do czasu, udawało się przynieść zwierzęciu pełną miskę jedzenia. Robiła to zawsze wtedy, kiedy taty nie było w domu; lecz gdyby się ojciec o tym dowiedział, to z miejsca spotkałyby ją duże nieprzyjemności, na pewno byłaby wielka awantura; a tak, dzięki potajemnej pomocy, zwierzak jako tako żył.
Niestety, ale trzeba powiedzieć o dość przykrym zachowaniu nowego gospodarza. Zdarzało mu się nie raz uderzyć Łatkę. Czynił tę haniebną rzecz wtedy, gdy miewał zły humor. Hania naturalnie próbowała interweniować. Z całych sił błagała ojca, by tego nie robił, ale on kazał jej siedzieć cicho i się nie wtrącać. Mama wszystko lekceważyła, twierdziła, że córka mocno przesadza i że tata w sumie nic złego nie robi. Również bardzo źle się działo po nadejściu mroźnej zimy, ponieważ wilczyca w ten czas okropnie marzła. Wszyscy widzieli, w jakich warunkach bytowała; a mieszkała teraz w nieocieplonej dziurawej budzie, pozbijanej z byle jakich desek, którą natychmiast należałoby wyremontować.

Rozdział II
„Haneczka”

Minął rok. Śliczna złotowłosa Hania skończyła siedem lat i niebawem wybierała się do szkoły, do pierwszej klasy. Była tym wydarzeniem tak bardzo podekscytowana, że aż nie mogła się doczekać końca wakacji.
Mama Dorota zadbała o każdy najmniejszy szczegół szkolnego wyposażenia. Przygotowała fartuszek, torbę, a w niej komplet książek, zeszyty i wszystko to, co potrzebne było do nauki. Jednak dziewczynka nie byłaby sobą, gdyby nie zamartwiała się faktem, iż przez dłuższy czas nie będzie mogła widywać swojego ukochanego zwierzaka.
Nie miała jednak racji, bowiem lekcje trwały krótko, a po nich szybko wracała do domu… ale o tym za chwilę.
Pierwszego września rozległ się głośny dzwonek i dzieci rozpoczęły naukę (wspomnę tylko, że był to dzwonek trzymany w ręku nauczyciela).
Stara wiejska szkoła, zbudowana jeszcze z sosnowego drewna i z dachem ze słomy, stała na skraju wsi. W jej budowie (kilkadziesiąt lat wcześniej) pomagał dziadek Antoni i wielu okolicznych mieszkańców. Natomiast babcia Ela na pamiątkę otwarcia szkoły powszechnej, jak ją dawniej nazywano, posadziła przed budynkiem dąb i posiała mnóstwo kolorowych kwiatów. Do zabawy i odpoczynku służyło pobliskie trawiaste pastwisko, zwane przez niektórych uczniów boiskiem. Za to w szkole, w jedynej sali do nauki, stało kilkanaście ławek i krzeseł. Uczył się w niej kiedyś tata dziewczynki, pan Zygmunt, który później pracował przy drobnych naprawach budynku, a mama była przez jakiś czas nauczycielką.
Haneczka nigdy nie zapominała o czworonożnej przyjaciółce. W czasie przerwy wyciągała z kieszeni już nieco pogięte zdjęcie (właściwie była to wspólna i niestety jedyna fotografia, na której widniał dziadek, babcia, ona i prześliczny długaśny pyszczek) i chętnie każdemu opowiadała o swoim nietypowym zwierzaku, wzbudzając wśród uczniów podziw i niedowierzanie. Hania uczyła się bardzo dobrze, a wręcz wzorowo. W klasie, wraz z nią, było dziewiętnaścioro dzieci. Wszystkich
bardzo lubiła, ale najbardziej swoją koleżankę Kasię, z którą siedziała w jednej ławce. Dziewczynki od razu się zaprzyjaźniły i często odwiedzały poza szkołą.
Pewnego dnia wracały razem po lekcjach do domu, gdy Kasia nagle stanęła i posmutniała.
– Oj, zobacz, bucik mi się rozwiązał, a ja nie umiem zawiązywać sznurówek, czy mi pomożesz? – No pewnie, nie ma problemu – odparła Hania – lecz najpierw pokażę ci, jak to się robi, a później sama spróbujesz, dobrze?
Po szybkim kursie zawiązywania sznurowadeł i paru nieudanych próbach, Kasia wreszcie sama zawiązała bucik.
– Hurra, już umiem, hurra! Dziękuję ci bardzo! Pobiegła, podskakując, wyraźnie szczęśliwa dziewczynka.
I od tej pory już nikogo więcej o to nie prosiła. Muszę tylko zaznaczyć, że w tamtym czasie nie każdy nosił buty. Wielu uczniów przychodziło do szkoły na bosaka, bo rodziców nie było na nie stać.
Kilka tygodni później, Hania wybierała się w odwiedziny do swojej najlepszej przyjaciółki. Przed wyjściem wyjrzała przez okno, za którym już od rana zbierały się wielkie czarne chmury. Na wszelki wypadek, postanowiła wziąć ze sobą parasolkę. Mama stanowczo poprosiła córeczkę, aby nigdzie nie zachodziła.
– Idź prosto do domu Kasi i wróć przed zachodem słońca.
Dziewczynka przytaknęła, założyła swój ulubiony żółty płaszcz, kalosze i powoli wyszła na drogę. Niestety, nie minęło kilka chwil, a już zaczęło kropić. Gdzieś w oddali pojawiły się pierwsze błyski i złowrogie odgłosy piorunów. Raptem silny podmuch wiatru wyrwał dziecku parasolkę, wicher natychmiast poniósł ją wysoko w chmury. Hania od razu za nią pobiegła, ale nie miała żadnych szans, by ją dogonić, parasolka zbyt szybko i daleko odleciała. Dziewczynka bardzo się przejęła tą stratą, dodatkowo pomyślała, że mama na pewno będzie na nią zła, ponieważ była to jedyna parasolka, jaką w ogóle mieli. Gdy zapłakana wracała do domu, huknął potężny piorun, który uderzył w olbrzymią lipę, stojącą przy domku Kasi. Masywny konar, oderwał się od reszty drzewa i spadł prosto na drogę. Na całe szczęście Hani tam nie było, dzięki temu nic jej się nie stało. Dziecko bezpiecznie wróciło do mamy. Natomiast piorun jakimś cudem nikogo nie poranił i oprócz drzewa, niczego poważnie nie uszkodził. Po tym niecodziennym zdarzeniu rodzice Hani byli przeszczęśliwi, że ich ukochana córka jest cała i zdrowa. A o parasolce mama powiedziała tylko tyle, by się nią nie przejmować, bo to w końcu zwykła rzecz, którą można kupić w każdej chwili.
Innym razem, po skończonych zajęciach lekcyjnych, wracała do domu wraz ze swoją paczką szkolnych przyjaciół. Przypadkiem zauważyła, że nieopodal drogi na łące rosną stokrotki i czerwone maki. Na chwileczkę odłączyła się od grupy, by kilka z nich pozbierać. Od wczesnego dzieciństwa uwielbiała zapachy i kolory kwiatów. W jej pokoiku stało mnóstwo donic ze storczykami, fiołkami, bratkami i z wieloma innymi pachnącymi roślinami (nawet tego słonecznego dnia, miała na sobie sukienkę w wyszywane kwiatki).
– Te maki i stokrotki są takie piękne i dojrzałe! Zrobię z nich wspaniały wianuszek. Na pewno Łatka się ucieszy, kiedy jej przyniosę – powiedziała na głos Hania.
Nagle, ni stąd ni zowąd, z pobliskiego lasu wyszedł wściekły ogromny dzik. Odyniec dostrzegł swoim groźnym wzrokiem, osamotnioną dziewczynkę i co żyw ruszył w jej kierunku. Hania, ujrzawszy rozpędzonego dzika, rozejrzała się energicznie w poszukiwaniu ewentualnej pomocy, lecz niestety stała sama. Koleżanki i koledzy zniknęli już za zakrętem. Na ucieczkę też już było za późno, zresztą powiedzmy sobie uczciwie, i tak by nie miała żadnych szans.
W końcu, wystraszona i przerażona, wrzasnęła z całych sił.
– Ratunku, na pomoc! Dzik!
Jej przeraźliwe wołanie usłyszeli szkolni przyjaciele, ale jedyne, co mogli zrobić to szybko pobiec po pomoc, co oczywiście uczynili.
Do dzisiaj nie wiadomo, jak to się stało,że Łatka również ten krzyk usłyszała; mało tego, jakimś cudem zerwała się z łańcucha, przeskoczyła przez wysoki płot i najszybciej jak tylko mogła, przybiegła Hani na ratunek.
Potężny dzik, zobaczywszy przed sobą wilka, stanął i zdębiał… wszystkiego i każdego się tutaj spodziewał, tylko nie jego. Natychmiast rozgorzała między nimi długa i krwawa walka, a stawką tego pojedynku było życie dziewczynki.
Na początku zaznaczyła się lekka przewaga dzika, wszak odyniec posiadał niezwykle długie kły, bronił się nimi i zaciekle atakował. Swoimi sprytnymi unikami sprawiał ogromy problem zadziornej Łatce, lecz kiedy tylko został ugryziony w tylną część ciała, szybciutko podkulił ogon i uciekł do lasu, chrumkając wściekle pod nosem.
O tym, co tu się wydarzyło, jeszcze długo po wsiach opowiadano.

Rozdział III
„Wilki”

Noc przykrywała już całą wieś. Zza chmur wyłaniał się rąbek srebrnego księżyca. Wszędzie panowała błoga cisza. Wokół ni żywego ducha.
To był ten czas, kiedy Łatka podjęła trudną decyzję o ucieczce do lasu. Nie chciała tego robić, ale nie miała innego wyjścia. Dłużej już nie mogła znieść bolesnego traktowania przez nowego pana. Jedynie szkoda jej było opuścić przyjaciółkę Hanię, za którą tak bardzo przepadała.
Po krótkiej szarpaninie ponownie zerwała łańcuch (doskonale pamiętała, jak to się robi), jednym susem przeskoczyła ogrodzenie i natychmiast znalazła się po drugiej stronie drogi, a stamtąd już były tylko trzy kroki do wolności. Zahukała głośno sowa, zaszumiały cicho drzewa, gdy zwierzę zniknęło w kompletnych ciemnościach.
Następnego dnia rano Hania jak zwykle niosła wilczycy śniadanie. Zobaczywszy na ziemi porzucony gruby łańcuch oraz zerwaną obrożę, krzyknęła najgłośniej jak umiała.
– Mamo, tato, nie ma Łatki!!!
Rodzice poderwali się na równe nogi i szybko wybiegli przed dom, ale po zwierzaku nie było już śladu.
Dziewczynka naprawdę ciężko przeżyła zniknięcie wilczycy. Ciągle chodziła smutna, długimi godzinami przesiadywała przed oknem, wypatrując swojej ulubionej suczki. Nie chciała nic jeść i uczyć się. Nie interesowały ją koleżanki ani koledzy. Każdego dnia coraz bardziej tęskniła za miłą mordką, za wspólną zabawą. Marniała w oczach. Nawet domyślała się, dlaczego wilczyca to zrobiła; miała ogromny żal do rodziców, iż do tego dopuścili.
Ojciec po jakimś czasie zrozumiał swój błąd. Spojrzał w zapłakane i smutne oczy dziecka i stwierdził.
– Tak dalej być nie może. Muszę wreszcie coś z tym zrobić.
Jeszcze tego samego dnia rozpoczął dokładne poszukiwania Łatki. Przetrząsnął każdy zakamarek, odwiedził okoliczne wsie i pobliskie drogi. Wybrał się nawet do miasta, by dać ogłoszenie w lokalnej prasie, ale wszystko to na nic. Nikt jej nie widział i nikt o niej nie słyszał.
Dziecko znowu płakało. Rodzice załamywali ręce, bo nie wiedzieli jak jej pomóc.
– Nie martw się, Hanuś – mówiła mama – Jak chcesz, to kupimy ci prawdziwego psa. Jutro z samego rana, wybierzemy się z tatą na targ i weźmiemy jakiegoś szczeniaka. Ale Hania, nie chciała o tym słyszeć, nie wyobrażała sobie, by mogła w tej sytuacji opiekować się nowym stworzeniem. Za wszelką, cenę chciała mieć swoją ukochaną Łatkę i nikogo innego.
Tymczasem, pierwsze dni wilczycy w lesie przebiegały dość spokojnie, poznawała zwyczaje w nim panujące, czyli chodziła cicho i nie hałasowała. Na początku, co prawda, nie znajdowała wiele pożywienia, ale nie martwiła się tym wcale. Była bowiem bardzo szczęśliwa, ponieważ nareszcie poznała życie bez łańcucha. Cieszyła się tą upragnioną wolnością, wiedząc, że nikt już więcej jej nie uderzy. To wszystko sprawiało, że obecne kłopoty nie miały większego znaczenia.
Nie obyło się również bez kilku przygód. Któregoś dnia pod wieczór znalazła pisklę sowy. Maleństwo wypadło z gniazda i przestraszone leżało w leśnej ściółce. Zaopiekowała się nim, chroniła przed licznymi drapieżnikami, aż do momentu powrotu jego mamy.
Innym razem, odprowadziła do domu zagubionego małego borsuka, który samodzielnie oddalił się od nory. Naprawiła także wielkie mrowisko, przygniecione ciężką gałęzią. Takim postępowaniem zaskarbiła sobie wielką wdzięczność żyjących w lesie stworzeń. Wszyscy ją lubili i szanowali.

Szukając raz dla siebie pożywienia, którego nie mogła już zdobyć od dłuższego czasu, przechodziła obok powalonej sosny, gdy raptem natknęła się na młodego wilka, który leżąc, wył z bólu.
– Hej, ty! Pomóż mi, błagam cię, już dłużej nie wytrzymam. Zrobię wszystko, przysięgam, tylko mnie uwolnij – jęczał przerażony wilk. Grymas i strach na jego pyszczku wyrażały wszystko.
Niestety, ale przez swoją nieuwagę dał się złapać we wnyki.
Wnyki to takie wredne pułapki, zastawiane przez kłusowników na dziką zwierzynę. W sprytnie poukrywane sidła łapały się zwierzęta, między innymi: dziki, lisy, sarny czy zające. Zwierzę, które dało się w nie schwytać, przechodziło straszliwe i niewyobrażalne męki. Pułapka działała w ten sposób, że pętla linki zaczepiała się o łapę nieszczęśnika, zaciskając się coraz mocniej i boleśniej. Zwierzę nie miało najmniejszych szans, by się z niej wydostać, a to oznaczało dla niego koszmarny i tragiczny koniec.
Łatka nie mogła mu odmówić. Żal jej było pozostawić tego biedaka na pastwę losu. Dobrze wiedziała, że bez jej pomocy długo by nie pożył. Szybko oceniła sytuację i stwierdziła, iż nie widzi dla siebie żadnego niebezpieczeństwa, wokół nich więcej pułapek nie było. Szybko oswobodziła wygłodniałego, przestraszonego, lecz na całe szczęście lekko rannego wilka.
Chwilę później, ten jej bardzo podziękował i jeszcze nieśmiało poprosił, by odprowadziła go do leśnych kompanów, na co chętnie przystała.
Powoli zaczęło się ściemniać, więc od razu wyruszyli w głąb gęstego boru. Po kilku kwadransach długiego marszu, zmęczeni oboje, wreszcie dotarli do wilczego legowiska. Wejście do głębokiej jamy znajdowało się na dość wysokim wzgórzu, z którego rozpościerał się doskonały widok na wszystkie strony lasu.
Tuż po krótkim i miłym przywitaniu z wataha, jako ostatni podszedł do niej stary schorowany przywódca wilków, zwany basiorem i serdecznie jej podziękował za uratowanie młodego wilczka, a także za przyprowadzenie go całego do domu. Co prawda basior dziwnie się Łatce przyglądał, lecz ona na to nie zwracała żadnej uwagi, myślała tylko, że to ze zwykłej ciekawości.
Kiedy zrobiło się już kompletnie ciemno, zaproponowano jej nocleg w wilczej jamie. Zaskoczona tą propozycją, podziękowała i z zadowoleniem ją przyjęła.
Po chwili wszyscy ułożyli się wygodnie do snu.
Noc minęła szybko. Łatka obudziła się jako pierwsza i postanowiła niepostrzeżenie opuścić wilcze legowisko. Jednak tuż przy wyjściu z wilczej jamy, natknęła się niespodziewanie na basiora, który akurat spał w tym miejscu. Cichutko przemknęła obok niego i wyszła na zewnątrz.
Zapowiadał się piękny i gorący dzień, słońce lśniło już złotym blaskiem, a las tętnił pełnią życia.
– Zaczekaj! – Usłyszała za sobą stanowczą prośbę przebudzonego basiora. Zaskoczona odwróciła się w jego stronę. – Jeszcze raz chciałem ci podziękować za uratowanie naszego wilka. Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała pomo… ale zaraz… Nagle zawiesił swój głos. – Podejdź do mnie bliżej dziecino, proszę.
Dopiero teraz w pełnym świetle dnia dostrzegł w niej coś znajomego, coś, co od wczorajszego wieczora nie dawało mu spokoju. Próbował o tym zapomnieć, ale jakoś serce nie chciało. By zaznać spokoju duszy, postanowił dokładniej przyjrzeć się jej z bliska.
– To niemożliwe, to nie może być prawda. Ja chyba śnię! – Krzyknął zdziwiony, tak głośno, że aż zbudził resztę watahy.
– Nigdy nie wierzyłem, że do tego dojdzie, że jeszcze dożyję tego wspaniałego dnia. Stojąca obok mnie, ta śliczna wilczyca to moja córka, którą parę lat temu straciłem podczas wielkiej śnieżycy.
Stary wilk rozpoznał ją nie tylko po znajomej łatce na głowie, ale także po oczach; takie niezwykłe oczy miała jedynie ona i jej przepiękna matka. Łatka odwróciła się wolno w jego stronę i ze wzruszenia oraz ogromnego szczęścia popłynęła jej łza.
– Ojcze… – powiedziała tylko i przytuliła się mocno.
– Zostań z nami – wyszeptał bardzo przejęty wilk.
Jego żona wadera, a jej macocha, była temu bardzo przeciwna; sądziła, że to jest zły pomysł. W sumie to trochę miała racji, ponieważ wilczyca, jakby nie patrzeć, została udomowiona, a oni to przecież prawdziwe wilki, takie z krwi i kości, dzikie i groźne bestie.
Łatka związała się z watahą. Chodziła za nimi krok w krok. Polowaniem zajmowały się najsilniejsze osobniki. Ulubionym ich posiłkiem były sarny i zające, ale nierzadko, udawało im się upolować nawet wielkiego jelenia. Ona sama nie brała w tym udziału. Odzyskiwała siły i wreszcie mogła najeść się do syta, a dzięki temu powoli stawała na nogi. Bez przerwy opiekowała się chorym ojcem, aż do końca jego dni.
Wkrótce nastały nowe rządy. Wadera przejęła dowodzenie grupą wilków, a Łatkę odsunęła na sam koniec stada, co oznaczało, że od tej pory będzie jadła tylko resztki i to zawsze jako ostatnia. Sytuacja wręcz nie do pozazdroszczenia. Jednak zdarzył się mały cud. Uratowany przez nią wilk postanowił się jej odwdzięczyć i dlatego po kryjomu dzielił się z nią swoim pożywieniem. Dziwne, lecz ona sama jeszcze nie rozumiała, dlaczego ma taki wilczy apetyt,a jadła coraz więcej i więcej, jakby za dwoje.
Odkrywszy niespodziewane zachowanie młodego wilka, wadera bez wahania wygnała go ze swojej gromady. Dała tym samym przykład innym, że muszą być jej bezwzględnie posłuszni. Także niebawem zaczęła zmieniać stare wilcze zwyczaje. Nakazała wyjść z głębokiego lasu i po cichu podchodzić pod domostwa, gdzie pasły się hodowlane zwierzęta. Krowy, konie czy kury były dla wilków łatwą zdobyczą. Ten pomysł nie spodobał się jedynie Łatce, która ostrzegała i prosiła, by tego nie robić, bo to jest po prostu niemądre i zbyt ryzykowne i że, wcześniej czy później, to się źle skończy dla wilków; ale jak zwykle jej nie słuchano. Nikt także nie chciał pamiętać słów jej ojca, który wszystkim powtarzał: „Nie zbliżajcie się do ludzi, unikajcie ich jak ognia, człowiek potrafi być naprawdę bardzo niebezpieczny”. Doświadczony wilk dobrze wiedział, co mówi, ponieważ nie raz miał do czynienia z panem leśniczym. Zawsze po takim bliskim spotkaniu ledwo uchodził z życiem.

Rozdział IV
„Łatka”

Nadszedł ciepły acz pochmurny dzień. Pewna siebie wataha, razem ze swoimi młodymi, wyszła na skraj sosnowego lasu. Widać było po niej ogromną determinację i gotowość do polowania. Na horyzoncie pojawiły się wyraźne zarysy wiejskich chat. Wilki szły powoli jeden za drugim, wadera pierwsza, a Łatka na samym końcu. I to właśnie ona, jako jedyna, usłyszała nagle cichy płacz dziecka, dochodzący z niedalekiej łąki. Zwolniła, by się uważniej przysłuchać dźwiękom. Żyjąc blisko człowieka, dobrze rozpoznawała ludzką mowę. Była mądra. W lot pojęła całą sytuację i postanowiła szybko działać. Zaczęła więc stawiać kroki w taki sposób, aby nie zważać na leżące suche liście i patyki. Chciała tym samym zagłuszyć ludzkie odgłosy, by nikt ich więcej nie usłyszał. Niestety, dziecko zapłakało głośniej, czym zwróciło na siebie uwagę wygłodniałych wilków. Wataha zatrzymała się. Wadera nastroszyła uszy, podniosła nos i natychmiast przywołała do siebie Łatkę.
– Być może to ślepy trop, ale trzeba sprawdzić ten dziwny zapach i hałas. Mam pewne swoje podejrzenia i dlatego właśnie ciebie wybieram do tego zadania. Kto wie, co tam się ukrywa? czuję, że możemy mieć dziś szansę na łatwą i smakowitą przekąskę. Ruszaj, nie ma na co czekać!
Wilczyca wykonała polecenie i niebawem podeszła bliżej człowieka.
Jakie było jej zdziwienie i radość, kiedy ujrzała przed sobą dawną przyjaciółkę Hanię. Nie wiedziała tylko, dlaczego ona siedzi w trawie i ciągle płacze. Ale odpowiedź była bardzo prosta. Dziecko wyszło z domu i udało się na pobliską łąkę, by pozachwycać się kwitnącymi kwiatami, a tkało dlatego, ponieważ źle stanęło i zwichnęło sobie kostkę w stopie. Dziewczynka, zobaczywszy ukochanego zwierzaka, przez moment zaniemówiła. Była całkowicie zaskoczona i oszołomiona takim niespodziewanym widokiem. Nie trwało to jednak długo.
Dziecko rozpłakało się jeszcze mocniej… lecz tym razem ze szczęścia.
– Gdzieś ty się podziewała, co się z tobą działo?! Ale suczka jedynie machała ogonem i cicho popiskiwała. – Jakże się cieszę, że cię widzę, ty moja mordko; wróć ze mną do domu, będziemy już zawsze razem! Jednak wilczyca nie chciała tego słuchać. Dobrze pamiętała ten wieczny głód, okropny łańcuch i bolesne bicie. Na sobie wciąż miała kilka dużych blizn, które za każdym razem przypominały jej okrutne chwile, spędzone w psiej budzie. Poza tym czuła, że jej dom jest teraz wśród wilczych towarzyszy.
Nieoczekiwanie, Łatka zaczęła zachowywać się w przedziwny sposób. Postanowiła pchać Hanię swoim wielkim nosem w kierunku wiejskich chat. Chciała, żeby wstała i szybciutko stąd odeszła, lecz dziecko nie mogło się podnieść, bowiem ból w nodze był tak duży, że w ogóle nie pozwalał się ruszyć. Wtem rozległo się wycie wilków, a to był znak dla wilczycy, że musi czym prędzej powrócić do watahy i opowiedzieć wszystkim to, co tu zobaczyła. Ostatni raz spojrzała w stronę Hani i ze spuszczoną głową ruszyła z powrotem. Dziewczynce od razu zrobiło się bardzo smutno, ponieważ swoimi słowami niewiele wskórała. Przez moment jeszcze wierzyła, że wszystko się ułoży, że wrócą razem do domu, ale niestety, myliła się. Natomiast Łatka doskonale wiedziała, była absolutnie przekonana, że gdy tylko zgłodniałe wilki dowiedzą się o bliskości osamotnionego i bezbronnego dziecka, to z pewnością rzucą się na nie, a ona sama jej nie pomoże. Ta myśl ją przerażała.
Po powrocie do watahy, natychmiast została spytana o te dziwne odgłosy. Skłamała, mówiąc, że to tylko popiskiwania myszy. Jednak wadera nie dała się tak łatwo oszukać. Czuła, że coś tu jest nie tak.
– Sprawdzimy to sami, a jeżeli okaże się, że kłamiesz, to zostaniesz wygnana z naszej wilczej wspólnoty, rozumiesz?
Latka, próbowała ją jeszcze powstrzymać od tego zamiaru, ale na próżno, wilki pobiegły na łąkę. Wtedy wpadła w lekką panikę. Nie wiedziała, co jeszcze może zrobić, aby uratować dziewczynkę. Zrezygnowana i bardzo wściekła, zawyła z całych sił, czym przykuła uwagę pana leśniczego, który akurat przypadkiem niedaleko przejeżdżał rowerem. Człowiek, zaciekawiony przeraźliwym wyciem wilka, udał się w jego kierunku.
Łąkę okrywała lekka mgła. Widok przecudowny, jakby przykryto ją miękką i puszystą kołderką. Tu i ówdzie cykały świerszcze i brzęczały pszczoły.
Na niebie nisko przelatywały krzykliwe jerzyki oraz jaskółki, a w oddali odzywał się znajomy dzięcioł.
Mężczyzna był już blisko, mocno wytężał wzrok, miał co prawda złe przeczucia, ale szedł pewnie i ostrożnie stawiał kroki. Doświadczenie podpowiadało mu, aby być czujnym i przygotowanym na wszystkie możliwości. W swojej trzydziestoletniej karierze leśniczego zbyt często doznawał różnego rodzaju obrażeń, a to od dzika, niedźwiedzia, rannego jelenia, czy nawet od roju szerszeni. Z dzikimi zwierzętami nie ma żartów.
Niespodzianie, ujrzał przed sobą szybko biegnącego wilka, a za nim resztę jego watahy, która wybiegła z lasu wprost na przyleśną łąkę.
Zatrzymał się. Ciarki przeszły mu po plecach, jednakże zachował zimną krew i na wszelki wypadek wyciągnął i przeładował broń.
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wadera, zobaczywszy mężczyznę, zrobiła nagły zwrot w jego stronę i od razu przystąpiła do szaleńczego ataku.
Leśniczy nie namyślając się długo, przyłożył celownik do oka, wstrzymał oddech, wycelował, lecz niestety, nie dostrzegł, że za biegnącą dokładnie na niego waderą,
siedzi w wysokiej trawie, zapłakana dziewczynka. Łatka widząc całą tę sytuację, najszybciej jak tylko mogła, pobiegła w stronę dziecka.
Wtedy padł strzał. Przeraźliwy huk poderwał ptaki, przesiadujące na pobliskich drzewach, a echo natychmiast popędziło w kierunku wsi. Pocisk przeszył ciało wadery,
ta padła… a później stało się coś nieoczekiwanego. Kula przeszła na wylot i podążała prosto w kierunku dziecka. Łatka to wcześniej przewidziała i dlatego, w tym samym momencie, ostatkiem sił rzuciła się w stronę Hani, zasłaniając ją przed śmiertelną kulą.
Ten ryzykowny plan się powiódł. W całym potwornym rozgardiaszu, przestraszone stado wilków rozbiegło się na wszystkie strony, by wkrótce zniknąć w gęstwinie lasu.
– Nie!!! Hania krzyknęła.
Niestety, ale tuż przed jej nóżkami leżała bardzo ciężko ranna Łatka, która z ledwością łapała każdy oddech. Dziewczynka przysunęła ją do siebie, wzięła na kolana. Mówiąc coś do niej, szepcząc do ucha, szlochała. Wyczuła, że jej serce coraz wolniej i ciszej bije.
Po chwili przybiegł pan leśniczy. Zjawili się także rodzice dziewczynki i inni ludzie, którzy słyszeli strzał. Wszyscy zebrali się wokół dziecka i wilczycy. Haneczka z wielką czułością głaskała Łatkę po głowie i łamiącym się głosem nuciła jej ulubioną piosenkę. Odważne i bardzo wrażliwe serce zwierzaczka niebawem ucichło.
Zapłakało szare niebo. Rozpadał się nagle ulewny deszcz, który na długi czas ukrył łzy wszystkich. Kiedy już zamierzano wracać do domu, z pobliskich traw usłyszano jakiś dziwny szelest. Ludzie stanęli jak zaklęci. Wzrok mieli wbity tylko w jedno miejsce… Po chwili, wyłoniła się z trawy mała postać umorusanego i przemokniętego do suchej nitki wilczego szczeniaka. Biedaczek okropnie trząsł się ze strachu. Było to najprawdopodobniej maleństwo bohaterskiej Łatki, ponieważ miało taką samą białą plamkę na sierści, jak jego mama.
Hania, natychmiast wzięła go na ręce, przytuliła i mocna pocałowała. Zasłoniła mu jeszcze przerażone oczka, ponieważ nie chciała, aby szczeniaczek oglądał ciało swojej matki. – Mamo, tato, weźmy go ze sobą! Chyba nie zostawimy go tutaj samego?
– Prosiła przez łzy. Rodzice nie zastanawiali się ani chwili. Zgodzili się od razu i to bardzo chętnie.
– Jesteśmy to winni Łatce, najdroższa córeczko, zawsze będzie żyła w naszej pamięci, nigdy nie zapomnimy o tym, że uratowała cię przed śmiertelną kulą.

Epilog

Minął jakiś czas. Po tych wszystkich wydarzeniach Hania powoli dochodziła do siebie. Na jej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech, którego dawno nie widziano. Bardzo szybko poprawiły się też oceny w szkole i kontakty z rówieśnikami.
Relacje z tatą były najlepsze, odkąd sięgała pamięcią.
Na skraju lasu postawiono wspaniały pomnik, ku czci dzielnej wilczycy. Hania, opiekowała się jej synkiem, nazwanym oczywiście – Łatek. Była bardzo dumna z tego, że może zajmować się prześlicznym kudłatym maleństwem. Uwielbiała chodzić z nim na spacery, dawać mu jeść i rozpieszczać, jak tylko się da. Wilczek zamieszkał w domu razem ze swoją nową rodziną, gdzie był bardzo, ale to bardzo kochany. Miał swój przytulny kojec, mnóstwo zabawek… I był najszczęśliwszym zwierzakiem pod słońcem!

Arkadiusz Łakomiak na #TataMariusz

Arkadiusz Łakomiak

Laureat głównej nagrody XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „MALOWANIE SŁOWEM” im. Mieczysława Czychowskiego w 2014 r. w kategorii wierszy o tematyce adresowanej do dzieci w wieku przedszkolnym.

Jego wiersze można spotkać w licznych programach edukacyjnych takich jak: „Jutro idę do szkoły” ((program dla przedszkoli),  „Zostań Noblistą” (program dla szkół podstawowych), jak również w książce do 2 klasy szkoły podstawowej „Uczmy się z bratkiem.”

Autor tomiku poezji „Dziwny jest ten świat” wydanego w 2013 r.

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.