Arkadiusz Łakomiak – Kachna cz. 3.

Posłuchaj

Przeczytaj

Po posiłku i porannej kawie, rozmawialiśmy o wczorajszej wycieczce do zamku i ustanawialiśmy plan działania na nowy dzień. – Może zwiedzimy dzisiaj ten śliczny pałacyk, który stoi na rozdrożu dróg? Podobno ma ciekawą historię – zaproponowała mama. – A ja widziałem ładny dworek niedaleko kościoła. Może jednak do niego byśmy poszli? – zasugerował tata. – A ty co wybierasz, Kasieńko? – spytała mnie babunia. – Ja? Noo nie wiem, może poszłabym… na plażę – odezwałam się nieśmiało. Wszyscy nagle parsknęli śmiechem. – No tak – powiedziała mama – to też jest jakieś wyjście.
– A ja znowu muszę zostać w domu – oznajmiła babcia – akurat dzisiaj ma przyjść listonosz z emeryturą.
– Wielka szkoda, co za pech. Ale obiecaj, mamo, że następnym razem pójdziesz z nami – stanowczo powiedział do niej tata.
– Ależ oczywiście, że tak, obiecuję wam. Idźcie i bawcie się dobrze, moje słoneczka. – W porządku, to idziemy dziś na plażę. Szykujcie się, za pół godziny wychodzimy – zakomunikował nam tata, wstając pierwszy od stołu.
Udałam się więc do swojego pokoju, przebrałam w białą zwiewną sukienkę, włosy spięłam gumką, wzięłam ze sobą olejek do opalania i ręcznik. I byłam już gotowa iść na plażę.
Tata tymczasem przygotował materac, wziął piłkę plażową, koc, a mama zrobiła i spakowała kanapki do koszyka. Do samego jeziora mieliśmy około piętnastu minut drogi. Wystarczyło tylko przejść przez pole Filipków, sąsiadów naszych, by dotrzeć na jego brzeg.
Zapowiadał się słoneczny i upalny dzień. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Drogę umilały nam odgłosy cudownej wiejskiej natury. Wokół słyszeliśmy grające świerszcze, a gdzieś wysoko nad nami klekotały wszędobylskie bociany.
Byliśmy już naprawdę blisko jeziora, w oddali wyłaniał się nawet jego brzeg, gdy raptem poczułam, że mój bucik znowu daje znać o sobie. – Poczekajcie! Ten trampek znowu mnie obciera – krzyknęłam do rodziców. – No masz ci los – westchnęła mama – to jednak był zły pomysł, Kasiu, aby zakładać nowe obuwie w podróż. Zdejmij je lepiej, dziecko, i idź na boso. Ja chyba też zaraz tak zrobię. – A wiesz, kochana żono, że to jest bardzo dobry pomysł. Dawno już nie chodziłem na bosaka, więc teraz będzie znakomita okazja. Że też ja na to wcześniej nie wpadłem!
Przypadek sprawił, że akurat stałam przy samej kapliczce. Była to stara przydrożna kapliczka z rzeźbą Matki Boskiej, przystrojona wieloma kwiatami. Na tle innych kapliczek, znajdujących się w okolicy, właściwie niczym szczególnym się nie wyróżniała. Myliłam się jednak. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że za chwilę stanie się ona czymś ważnym, czymś, co na zawsze zmieni bieg wydarzeń.
Ale do rzeczy. Otóż przy zdejmowaniu buta, lekko się zachwiałam i na chwilę straciłam równowagę. Aby nie upaść, nieopatrznie i niechcący oparłam się o tę kapliczkę, a ta, ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu, odsunęła się na bok.
Nagle… moim oczom ukazała się głęboka dziura w ziemi. Dokładnie rzecz ujmując, było to zamaskowane wejście do tunelu. – Mamo, tato, chodźcie tu szybko! Zobaczcie, co odkryłam.
– Ojej, Antek, patrz, tutaj coś jest?
– Wygląda mi to na wejście do jakiegoś tunelu – rzekł tata, drapiąc się po głowie.
– Może zajrzymy do środka, co nam szkodzi? – usilnie próbowałam namówić rodziców.
– To zdecydowanie zły pomysł – odparła mama – tam przecież może być niebezpiecznie.
– A ja chętnie bym to sprawdził. Widzę nawet, że jest drabina. Poza tym, ciekawość mnie zżera!
– No dobrze, Antek, tylko uważaj na siebie, proszę.
Tata rozejrzał się dookoła i szybko nazbierał kilka grubszych patyków. Poprosił mnie, abym zdjęła gumkę z włosów, by związać patyki. Następnie nasmarował ich końcówki olejkiem do opalania, ostrożnie zszedł na dół i podpalił. Takim oto dziwnym sposobem zrobił prowizoryczną pochodnię. – Co tam widzisz, tato? – Nic, ciemno tu jak diabli. – Mogę zejść do ciebie? – Tak, ale bądź ostrożna, Kasiu, i trzymaj się mnie blisko. – Czekajcie, schodzę z wami – zdecydowała się i mama.
Gdy już wszyscy razem byliśmy na dole, to powoli i ostrożnie ruszyliśmy do przodu.
– Dziwne, ale ten tunel wyraźnie prowadzi nas w kierunku zamku.
– Skąd ta pewność, Antek? – No przecież wiesz, że przez kilkanaście lat pracowałem pod ziemią. Doskonale orientuję się w takich ciemnych korytarzach. Jestem tego pewien i wiem, że mam rację. Są sytuacje w życiu mężczyzny, w których przeczucie rzadko go myli, a ta jest właśnie jedną z takich.
Ten tajemniczy tunel był wymurowany czerwoną cegłą, identycznie jak niedaleki zamek. Ale jak na mój gust, to był troszeczkę za wąski. Myślę, że miał szerokość mniej więcej dwojga ludzi. Jego wysokość także nie była imponująca. Tata, na ten przykład, szedł z pochyloną głową. Na szczęście patyki z wolna płonęły i skutecznie rozświetlały nam drogę.
Po kilku chwilach doszliśmy do wielkiego zalanego pomieszczenia.
– I co teraz? – spytałam tatę. – A niech to wszystko diabli wezmą! Nie mamy czym się przedostać na drugi brzeg. W dodatku nie wiemy, jak tutaj jest głęboko. Niestety, ale ja nie widzę innej możliwości, jak tylko zawrócić. Dzisiaj już tędy nie przejdziemy – wyraził z wielkim przekonaniem i rozczarowaniem tata. – Ale zaraz… mamy przecież materac. Wystarczy go tylko nadmuchać i możemy przedostać się na drugą stronę – wtrąciłam znienacka.
– Ty to zawsze znajdziesz jakieś rozwiązanie – z nadzieją westchnęła mama. – Racja, to może się udać. Kasiu, przytrzymaj mi ogień. Będę pompował.
Na nasze szczęście, materac był dość duży i wytrzymały, więc wszyscy razem mogliśmy się na nim pomieścić. Machając rękoma, niczym wiosłami, powoli dopłynęliśmy na drugi brzeg. Po drugiej stronie czekał nas dalszy ciąg marszu.
Niespodziewanie tunel w tym miejscu zrobił się nieco szerszy i wyższy. Nagle… – Patrzcie, kufer pod ścianą! – szybko podbiegłam do niego i otworzyłam.
Pokrywa skrzyni zaskrzypiała i naszym oczom ukazały się stare zakurzone szaty. – Jeżeli wierzyć legendzie, to najprawdopodobniej w tym miejscu król się przebierał, kiedy potajemnie wychodził z zamku na spotkanie z Kachną – powiedziałam pewnie.
– Nie ruszaj tego – upomniała mnie mama – to może być kruche i bardzo cenne.
– Idźmy dalej – wtrącił tata – czuję, że zbliżamy się do wyjścia.
Zostawiłam zatem kufer i udaliśmy się w głąb ciasnego i ciemnego korytarza.
Po następnym kilku minutach, mama zawołała. – Stójcie! Słyszycie to? – Ale co? – odpowiedzieliśmy równo. – Jak to co? Te odgłosy. Wydaje mi się, że tu, za tą ścianą, coś stuka. – Faktycznie, Basiu. Słyszę wyraźne uderzenia kilofem – stwierdził tata, przykładając ucho do ściany – tam na pewno są jacyś ludzie. Powiem więcej, dałbym sobie rękę uciąć, że przed sekundą usłyszałem, jak ktoś mówił o „wielkim skarbie”. Dziwne to wszystko, nie uważacie?
– A może w okolicy są prowadzone jakieś prace archeologiczne? – spytała mama.
– Może i są, Basiu, ale nie zatrzymujmy się już dłużej, idźmy dalej. – Spójrzcie, schody! – krzyknęłam.
Raptem, z czerni tunelu, tuż przed nami, wyłoniły się kamienne schody, które zawijasem prowadziły na górę. – Nareszcie. Wiedziałem, że tak będzie – tym razem odezwał się, bardzo zadowolony, tata.
Niestety, ale jego radość była dość przedwczesna, a to dlatego, że w połowie schodów czekała nas niemiła niespodzianka. Otóż okazało się, że przejście na górę zostało zablokowane metalową kratą.
– Teraz ja wiedziałam, że tak będzie. Nie mogło przecież być tak łatwo – powiedziała pewnym głosem mama, ujrzawszy przed sobą żelazną przeszkodę. Tata z miejsca próbował podnieść kratę, ale nic z tego, nawet nie drgnęła. W końcu, zakłopotany rozłożył ręce i zwrócił się do mnie tymi słowami.
– Rusz głową, Kachna, bo jeżeli dziś tędy nie przejdziemy, to będzie z nami źle. Mnie już powoli brakuje sił i pomysłów.
– Hmm… zastanówmy się. Skoro kraty nie można podnieść, to może trzeba ją jakoś przesunąć?
Natychmiast rzuciłam się do lewej stronę kraty i zaczęłam ją szarpać, ale niestety, nie dało to żadnego rezultatu, następnie zrobiłam dokładnie to samo, lecz tym razem z prawej strony. A tu, proszę, wielkie zaskoczenie.
Wtem coś pękło (jakby zardzewiały pręt) i krata otworzyła się na bok niczym zwykłe drzwi.
– Ależ to sprytne – rzekłam – każdy pewnie by pomyślał, że ta krata jest opuszczana i wciągana, a tu taka niespodzianka! – Nikt by chyba na to nie wpadł, Kasiu. Ty to masz głowę, dziecko! – pochwaliła mnie mama.
Wszyscy, cali i zdrowi, weszliśmy po schodach, wprost do ciemnego pomieszczenia.
– Gdzie my jesteśmy, tato, co to za miejsce? – A żebym to ja wiedział, Kasiu. Myślę, że to jest chyba jakaś zamkowa komnata?
– Czyżbyśmy byli gdzieś w zamku? – odparła mama. – Prawdopodobnie tak, Basiu. Innej możliwości nie widzę.

Arkadiusz Łakomiak na #TataMariusz

Arkadiusz Łakomiak

Laureat głównej nagrody XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „MALOWANIE SŁOWEM” im. Mieczysława Czychowskiego w 2014 r. w kategorii wierszy o tematyce adresowanej do dzieci w wieku przedszkolnym.

Jego wiersze można spotkać w licznych programach edukacyjnych takich jak: „Jutro idę do szkoły” ((program dla przedszkoli),  „Zostań Noblistą” (program dla szkół podstawowych), jak również w książce do 2 klasy szkoły podstawowej „Uczmy się z bratkiem.”

Autor tomiku poezji „Dziwny jest ten świat” wydanego w 2013 r.

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.