Arkadiusz Łakomiak – Mazurska przygoda cz. 3.

Posłuchaj

Przeczytaj

Część III

Od tego pamiętnego wydarzenia minął tydzień. Wojtek i ja siedzieliśmy cicho w szuwarach. Tym razem było to miejsce, zwane kanałem. Łączył on bowiem ze sobą dwa wielkie jeziora. Myślę, że mógł mieć długość około 300 metrów, a szerokość 5 metrów.
Nagle usłyszeliśmy, a później zobaczyliśmy, płynących ku nam na łodzi rybaków. Była to zwykła, niczym nie wyróżniająca się rybacka łódź, która wolno wynurzała się z porannej majestatycznej mgły. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć jej charakterystycznego dźwięku silnika, który brzmiał mniej więcej tak: pyr, pyr, pyr, pyr, pyr, pyr. – Schowaj wędkę – poradził Wojtek – jeżeli śruba silnika zaczepi o spławik, to zerwie ci żyłkę i będziesz miał kłopot. Wystraszony, szybko wykonałem polecenie i wyciągnąłem spławik z wody. – Kto to płynie, znasz ich może? – spytałem zaciekawiony.
Brat wychylił głowę z szuwarów, po czym oznajmił. – Nie mam zielonego pojęcia, kim oni są. Pierwszy raz ich tu widzę. Pewnie to jacyś nowi rybacy. Może z Orzysza albo Okartowa. Słyszysz, silnik im przerywa i nierówno pracuje. Spójrz, ciągnie się za nimi tłusta plama oleju, długo tak nie popływają – dodał z przekonaniem.
W łodzi płynęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich był bardzo tęgi, nosił czerwoną czapkę, miał długaśne czarne wąsy, a na grzbiecie flanelową niebieską koszulę w kratę. W dodatku palił fajkę. Swoim wyglądem przypominał mi jakiegoś południowca, może Turka? Za to ten drugi niczym specjalnie się nie wyróżniał. Ot, chudy i wysoki.
W łodzi mieli kilka drewnianych skrzyń, pełnych ryb. Widziałem je dokładnie, kiedy przepływali obok nas. Wśród szczupaków i okoni, były przede wszystkim bardzo pożądane i niezwykle drogie węgorze. – Tutaj już dziś nie połowimy – rzekł do mnie zmartwiony Wojtek – ta łódka wystraszyła nam wszystkie ryby. Idę też o zakład, że niedługo będą tędy wracać. Poza tym pogoda się psuje. Zbierajmy się. Chodźmy do domu, nic tu po nas.
Niestety, tego feralnego dnia jedyne co mi się udało wyciągnąć, to brata na ryby.
Po powrocie do domu, zawiedzeni i zmęczeni, usiedliśmy na kanapie. Gdzieś w tle grało radio. Niespodziewanie przerwano muzykę i usłyszeliśmy nadawany komunikat: ”Odnotowano systematyczne kradzieże węgorzy z sieci rybackich na jeziorze Śniardwy. Prosi się obywateli, mających jakiekolwiek informacje, które mogłyby pomóc w ujęciu sprawców, o zgłaszanie się do Komendy Głównej Policji w Mikołajkach. Przez komendanta została wyznaczona nagroda”. – Wojtek, ty zauważyłeś może, jakie ryby mieli ci rybacy na łódce, płynący dziś rano? – Nie wiem, szczerze mówiąc, nie zwróciłem na nie uwagi.
– A ja wiem, głównie to były właśnie węgorze. – A co, myślisz, że to oni? – Tego nie wiem, ale wyglądali mi na podejrzanych. – Daj spokój, Arek. Może to oni, może nie oni, kto to wie i tak się tego nie dowiesz.
Po tych słowach, ciocia zaprosiła nas na śniadanie. Przy stole zagadałem. – Jest tutaj może księgarnia? Bo chciałbym sobie kupić jakąś książkę o wędkowaniu. Strasznie mi się ono spodobało. Hmm… a swoją drogą, nie spodziewałem się, że to tak mnie wciągnie. – Naturalnie, że mamy. Niedaleko przystani znajduje się księgarnia. Jeżeli chcesz, to zaraz do niej pójdziemy. Na pewno sobie coś wybierzesz – zapewniał mnie brat.
Pół godziny później byliśmy na miejscu.
– Proszę pani – odezwałem się jako pierwszy do kobiety za ladą – szukam książki o wędkowaniu. Może mi pani coś polecić?
– Oczywiście. Bardzo proszę, wybierz sobie którąś z tych.
Po czym położyła na ladzie kilka interesujących egzemplarzy.
Zacząłem przeglądać, rozmyślać, którą by tu sobie wybrać, gdy raptem usłyszałem, jak ktoś z boku dyskretnie pyta sprzedawczynię. – Czy dostanę książkę o naprawach silników do łódek?
Odwróciłem się z zaciekawieniem i ujrzałem tęgiego pana w znajomej czapce i koszuli w kratę. Przyłożyłem dłoń do ust i wyszeptałem, szturchając Wojtka w bok. – Ty, patrz. To ten sam człowiek, który dziś rano płynął łódką. No, ten „Turek”. – Faktycznie, jakby trochę podobny do niego, ale może to nie on? – Oj mówię ci, że to on. Zobacz, ma nawet fajkę. Wiesz co, mam pomysł. Chodź, pójdziemy za nim. – Nie podoba mi się to. Może zamiast tego pójdźmy na policję? – próbował powstrzymać mnie brat.
– Na policję, zdurniałeś?! I co im powiesz… „ Proszę pana, widziałem podejrzanego Turka na łodzi, który miał węgorze”. Kto ci w to uwierzy?
Dało się wyczuć, że brat nie był do końca zachwycony moim pomysłem, ale po krótkim zastanowieniu, ostatecznie się zgodził. Odłożyłem więc książki na bok i ruszyliśmy za podejrzanym typem. Śledziliśmy go niezauważeni.
Mężczyzna zachodził do barów, restauracji. Rozmawiał ze sprzedawcą w sklepie. Zaszedł nawet do hotelu, aż w końcu doprowadził nas do ukrytej w lesie chaty, tuż za miasteczkiem.
Stał tam niewielki domek, a raczej opuszczona rudera, z dostępem do brzegu jeziora. Dodatkowo był osłonięty wieloma drzewami i gęsto rosnącymi krzakami. Rzeczywiście, było to trudne miejsce do znalezienia. Obok znajdowała się drewniana szopa, coś na wzór większego garażu.
Mężczyzna wszedł do niej, a zaraz za nim jego chudy kompan, który wyszedł z domku. – Spójrz, Wojtek, tam jest okienko. Podejdźmy bliżej i zajrzyjmy do środka. – O, nie, nie róbmy tego, to może być naprawdę niebezpieczne, jeszcze nas zobaczą – próbował przemówić mi do rozumu brat.
– Nie panikuj, chodź – szarpnąłem go za ramię.
Cicho podeszliśmy pod szopę. Powoli wysunąłem głowę i przez uchylone okno zajrzałem do środka. Wewnątrz dwóch mężczyzn naprawiało silnik od łodzi, a wokół nich stała znajoma łódka i wiele skrzynek z rybami. Traf chciał, że akurat kichnąłem w złym momencie i jeden z nich ujrzał mnie za oknem – Łapać go! – krzyknął.
Natychmiast zaczęliśmy uciekać, co sił w nogach. Niestety, ale na ucieczkę nie mieliśmy żadnych szans. Dlaczego? Bo na mnie nie trzeba było długo czekać. To znaczy, momentalnie potknąłem się o jakiś wystający korzeń i w locie wykonałem tak fantastycznego fikołka, że nawiasem mówiąc, gdyby to zobaczył mój nauczyciel od wuefu, to jak nic miałbym murowaną szóstkę na koniec roku szkolnego. A tak, leżąc na trawiastej ziemi, poczułem, jak ktoś chwyta mnie za rękę i krzyczy mi prosto w ucho. – Mam cię, chłoptasiu! Gadaj, cożeś za jeden i co tu robisz? Bo jak nie, to cię… I tu nie dokończył zdania.
Po chwili drugi z nich dobiegł do Wojtka, który również nie miał wiele szczęścia w ucieczce. Brat natomiast nie zauważył i przypadkowo zaplątał się w sieci, pozostawione w krzakach.
Mężczyźni szybko nas schwytali i zaprowadzili do szopy, gdzie zostaliśmy zakneblowani i przywiązani do grubej belki, podtrzymującej strop.
Miałem tylko nadzieję, że Wojtkowi nic nie jest, ponieważ to wszystko, co się stało, było przeze mnie. Tak, czułem się winny całej tej zaistniałej sytuacji. Dotarło w końcu to do mnie, w jakie kłopoty nas wpakowałem. W duchu przyrzekałem sobie, że jak już będzie po wszystkim i wyjdziemy z tego cało, to już nigdy więcej tak głupio nie postąpię.

Arkadiusz Łakomiak na #TataMariusz

Arkadiusz Łakomiak

Laureat głównej nagrody XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „MALOWANIE SŁOWEM” im. Mieczysława Czychowskiego w 2014 r. w kategorii wierszy o tematyce adresowanej do dzieci w wieku przedszkolnym.

Jego wiersze można spotkać w licznych programach edukacyjnych takich jak: „Jutro idę do szkoły” ((program dla przedszkoli),  „Zostań Noblistą” (program dla szkół podstawowych), jak również w książce do 2 klasy szkoły podstawowej „Uczmy się z bratkiem.”

Autor tomiku poezji „Dziwny jest ten świat” wydanego w 2013 r.

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.