Arkadiusz Łakomiak – Mazurska przygoda cz. 2.

Posłuchaj

Przeczytaj

Część II

Ochoczo i z wielkim zapałem zabrałem się do roboty. Niestety, moja pomoc skończyła się bardzo szybko, bowiem zamiast rozwiązać ogromny supeł splątanych żyłek, to go jeszcze bardziej poplątałem. Wstyd się przyznać, ale kompletnie nie dawałem sobie z tym rady. Natomiast Wojtek nie dość, że szybko rozplątał swoją część supła, to jeszcze i moją. Naprawdę nie mogłem wyjść z podziwu, że tak łatwo mu to idzie. – Masz niebywały talent do takich supłów. Gdzieś się tego nauczył? – zapytałem z uznaniem. – Się wie, ale tak naprawdę to nie jest takie trudne, wystarczy tylko być cierpliwymi i już. – No dobrze, dobrze, ale powiedz mi właściwie, po co to robisz? – Jak to po co? Jutro o świcie idziemy na ryby!
– Na ryby? Zgłupiałeś?! Przecież ja nie umiem łowić ryb i kompletnie się na tym nie znam – wyznałem mu, z wielkim przerażeniem w oczach. – Spokojna głowa, nauczę cię wszystkiego. To nie jest takie trudne. Dasz radę, zobaczysz sam.
Chwilę później, drzwi od domu otworzyły się szerokim łukiem, a na ich progu stanął wujek Andrzej, który dopiero co wrócił z pracy. Widać było po nim, że jest bardzo mile zaskoczony moją osobą. Szybko odłożył teczkę na bok, mocno mnie uściskał i podziękował za przybycie. – Dzięki Bogu, że jesteś. Wojtek już nie mógł się ciebie doczekać. Chodził tylko z kąta w kąt i okropnie się nudził. – A teraz razem będziemy się okropnie nudzili – wtrąciłem z uśmiechem.
Wszyscy roześmialiśmy się głośno.
Dochodziła już dziewiętnasta, gdy ciocia zawołała nas na kolację. – Ja dziękuję, ciociu. Jestem tak bardzo zmęczony dzisiejszym dniem, że oczy same kleją mi się do snu, idę spać – odpowiedziałem jej, ziewając szeroko.
Szybko się umyłem i wskoczyłem do łóżka. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem.
O świcie poczułem mocne szarpanie. – Wstawaj, Arek, trzecia dochodzi – budził mnie brat, szarpiąc za ramię. – Co, co, co się stało, gdzie ja jestem? – Nic się nie stało. A jesteś u mnie na poddaszu. Idziemy razem na ryby, nie pamiętasz? – A, tak, tak, już wstaję.
Choć prawdę mówiąc, to za jeszcze jedną godzinę snu bardzo chętnie oddałbym nawet i trzy kilo złota. Wstałem okropnie zaspany, ubrałem się, leniwie chwyciłem wędkę i po cichu z bratem wyszliśmy z domu.
Do łowiska mieliśmy blisko dwa kilometry, więc postanowiliśmy jechać rowerami. Droga prowadziła obok największego jeziora w Polsce. Wokół przyroda budziła się ze snu. Co chwilę, z szuwarów zrywały się do lotu spłoszone kaczki i łabędzie. Gdzieniegdzie przy brzegu wyskakiwała jakaś ryba z wody. A wszystko to okraszone było przepięknym śpiewem budzących się ptaków i czerwoną tarczą wschodzącego słońca. Po drodze minęliśmy wysokie trawy, podtopione łąki, gęste szuwary i w końcu dotarliśmy do celu. – Tu jest moje ulubione miejsce. Na całe szczęście, niewiele osób o nim wie i bardzo rzadko tutaj ktoś przychodzi – rzekł do mnie Wojtek, rozkładając przed sobą sprzęt wędkarski.
Faktycznie, zakole jeziora wyglądało na takie, jakby świat o nim zapomniał. Było ono dzikie i trudno dostępne. – Aha. A teraz słuchaj mnie uważnie – dodał – pierwsza i najważniejsza zasada na rybach, to… zachowujemy się bardzo cicho, rozumiesz?
– No dobrze, rozumiem, będę o tym pamiętał. A kiedy nauczysz mnie zakładać robaki na haczyk i tego typu inne rzeczy?
– Zaraz ci wszystko pokażę, spokojnie, nie denerwuj się, cierpliwości – uspokajał mnie mocno brat.
Po krótkim czasie okazało się, że Wojtek miał rację, to wszystko nie było aż takie trudne. Migiem pojąłem kunszt wędkarski, czyli jak zakładać robaki, wiązać żyłkę na haczyku, zakładać spławik i obciążenie. I przede wszystkim, jak należy podciąć wędkę, gdy bierze ryba.
Po kilku kwadransach moczenia kija w wodzie, w końcu udało mi się złapać swoją pierwszą rybę. Uradowany, natychmiast przybiegłem do Wojtka. – Mam, mam, złapałem, patrz! Co to za ryba? – Cii, co ja ci mówiłem? A poza tym to jest płotka. – Człowieku, skąd ty to wiesz? – dziwiłem mu się – dla mnie to każda ryba wygląda tak samo. – Zobacz, ona ma takie czerwone oczy, widzisz?
– Aha, rozumiem.
Momentalnie wciągnąłem się w łowienie. Jeszcze tego samego dnia złapałem kilka innych ryb, o których istnieniu nie miałem zielonego pojęcia, a były to: okoń, leszcz, karp i krasnopiórka. Miejsce, w którym łowiliśmy, wręcz tętniło różnorodnością ryb.
Następnego dnia już sam namawiałem Wojtka, by poszedł ze mną na ryby. Nie sprzeciwiał się temu, bo również lubił łowić. Ciocia także była zadowolona, ponieważ jej syn miał zajęcie, a ona przy okazji miała co do garnka włożyć. Na szczęście, wszyscy lubiliśmy jeść ryby. Są bardzo smaczne i zdrowe. Po jakimś czasie łowiliśmy ich tyle, że dokarmialiśmy nimi nasze hodowane kaczki. Ptaszki były szczęśliwe, gdy przynosiliśmy im uklejki. Ukleja to taka niewielkich rozmiarów ryba, podobna nieco do śledzia.
Dokładnie tydzień później, w tym samym miejscu, wyłowiłem tak wielką rybę, że gdy ją wyciągałem z wody to prawie pękła mi wędka. A na widok jej długich rybich wąsów, o mało ze strachu nie uciekłem. – Wojtek! – krzyknąłem – chodź no tu szybko!
Brat zjawił się błyskawicznie. Ale widać było po jego minie, że jest gotów zwyzywać mnie za darcie się na rybach, lecz ujrzawszy w moich rękach wielką złotobrązową rybę z wąsami, stanął jak wryty. – O rany, to lin. Ma ze 40 centymetrów! Tutaj od lat nikt tej ryby nie złapał. Jak ci się to udało, Arek? – Sam nie wiem, ale była to naprawdę ciężka walka, uwierz mi. Zobacz, prawie połamałem wędkę. – Świetna robota! Ale swoją drogą, to miałeś niebywałego farta, że ją złapałeś. Jesteś w czepku urodzony.
Gdy tak staliśmy w wielkim zachwycie, powoli nad nami zaczęło się ściemniać. Czerwone słońce coraz niżej chowało się za taflą wody. Wiatr ucichł, a fale na jeziorze i wszelkiego rodzaju łodzie zniknęły, jak ręką odjął. Nie zwlekając już dłużej, złożyliśmy wędki i ruszyliśmy zadowoleni do domu.
W drzwiach Wojtek krzyknął. – Mamy lina!
A my, zamiast usłyszeć płynące do nas słowa podziwu i zachwytu, jedynie co usłyszeliśmy, to żartobliwy i drwiący głos cioci i wujka. – Nie wygłupiajcie się. Nie żartujcie sobie. Tutaj od lat nikt tej ryby nie złowił.
– Ale naprawdę mamy, Arek złapał. Zresztą zobaczcie sami. Z ogromną satysfakcją pomachaliśmy im przed nosem naszą wielką zdobyczą, a oni zaskoczeni takim obrotem sprawy, nagle zaniemówili. W tym momencie widok ich min był bezcenny.

Arkadiusz Łakomiak na #TataMariusz

Arkadiusz Łakomiak

Laureat głównej nagrody XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „MALOWANIE SŁOWEM” im. Mieczysława Czychowskiego w 2014 r. w kategorii wierszy o tematyce adresowanej do dzieci w wieku przedszkolnym.

Jego wiersze można spotkać w licznych programach edukacyjnych takich jak: „Jutro idę do szkoły” ((program dla przedszkoli),  „Zostań Noblistą” (program dla szkół podstawowych), jak również w książce do 2 klasy szkoły podstawowej „Uczmy się z bratkiem.”

Autor tomiku poezji „Dziwny jest ten świat” wydanego w 2013 r.

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.