Jan Grabowski – Finek; Rozdział XXI.

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Finek znalazł się wreszcie wobec kubła ze śmieciami! Aż mu dech zaparło ze wzruszenia!
Trząsł się cały! Dygotał jak w febrze

! W pyszczku czuł suchość. Oblizał się. I aż przysiadł na podłodze z dziwnej niemocy, jaką uczuł w sobie.

Wąchnął zrazu lekko. Później zaciągnął się głęboko, całymi płucami.

„Rozkosz! Co za zapachy! Wszystko tu pachnie! Wszystko, czego tylko dusza zapragnie!” — pomyślał, zamknął oczy z rozkoszy.

I nagle rzucił się na skarby w kuble.

Chapnął marchewkę pachnącą rosołem! Cudowna!

Schwycił skórki od kartofli. Nieco może mdłe, ale kruche i pachną zupełnie jak pieczeń. Rzucił się na burak z barszczu! Delicje! Sam się w ustach rozpływa!

— Rozkosz! Cudo! Świat nie widział czegoś podobnego! — napawał się Finek szczęściem bez granic.

I nie wyjmował pyszczka z kubła!

Z początku jadł statecznie, wolno. Później żarł coraz łapczywiej. Wreszcie ćpał, jakby chciał pożreć wszystko! Nie tylko to, co było w kuble, ale sam kubeł, kuchnię, cały dom! I od razu! Natychmiast! Bez zwłoki!

Nagle spośród różnych odpadków zaczęła się wynurzać okrągła pała kości.

— Kość! Prawdziwa kość! Marzenie mojego życia spełnione! — warknął Finek, chwycił zębami za koniec gnata i ciągnął go do siebie.

Tak się rozżarł przy tej ciężkiej pracy (kość mocno tkwiła w kuble), że ani spostrzegł, gdy otworzyły się drzwi.

Stanęła w nich Katarzyna!

Oniemiała! Rozkrzyżowała ręce! I stała przez chwilę nieruchoma!

Spojrzała na ścianę. Zobaczyła miotającego się w przekręconej klatce kanarka. Rozejrzała się po podłodze pełnej odpadków!

Tego już jej było za wiele!

— O Jezu miłosierny! — jęknęła i skoczyła do Finka.

Finek nie czekał. Chwycił w zęby kość i jednym susem już był za kuchennymi drzwiami.

Zbiegł ze schodów! Ani się obejrzał — aż na podwórzu!

Tam wsunął się w najciemniejszy kąt. Bał się, by i tu nie dosięgła go straszna zemsta Katarzyny!

Zabrał jej przecież kość! Kość! A ona tak zabiegała o to, by wszystkie kości mieć dla siebie! I tak ich broniła!

Kto by się zresztą temu dziwił? Czyż na całym świecie jest coś, co można by porównać z kością? Nie ma!

Finek próbował cieszyć się zdobytym skarbem. Zaczął starannie kość ogryzać. Ale, niestety, jakoś mu nie smakowała! Czuł dziwny niesmak! Jakieś bóle i niepokojące ściskanie w brzuszku! A brzuch Finka z jednej strony wzdął się jak bania! Ani siedzieć, ani leżeć, ani się ruszyć! Niedobrze!

Finek usiadł. Ból stawał się coraz ostrzejszy. Położył się. Bóle nie ustają. Spróbował się przejść. Nic mu nie lepiej! Aż w głowie się kręci! A tak jakoś dziwnie nieprzyjemnie i mdło. Niedobrze! Zupełnie niedobrze!

Odwrócił się od kości! Nie chciał nawet na nią patrzeć!

„Nie mogę znieść zapachu jakiegokolwiek jadła! To zapewne z irytacji! — pomyślał. — Wszystko przez tę Katarzynę!”

Cofnął się od kości o kilka kroków. Oparł się o ścianę.

I zaczął smętnie rozmyślać nad tym, czy to warto było wyjadać wszystko od jednego zamachu z tego kubła?

— Bhu! Jak mi niedobrze — stęknął. — Ajaj, jak mnie wszystko boli! Nic innego, tylko ta marchewka mi zaszkodziła. Już nigdy w życiu nie będę jadł marchwi! Bhu! A to mi dokucza!

I biedny Finek długo skarżył się i jęczał. Aż wreszcie w sposób nader gwałtowny, a bardzo dla siebie przykry, rozstał się z tym wszystkim, co był wyjadł z kubła!

I zasnął!

Ale nie na poduszce, którą odziedziczył po Pucku! Spał tym razem na twardym asfalcie podwórza! A zimno mu było! A nieprzytulnie.

— Nigdy nie spojrzę nawet na marchew — pojękiwał przez sen niespokojny i pełen najprzykrzejszych widziadeł.

Nazajutrz, z samego rana, był sądny dzień w domu państwa Rosochackich.

Finek zginął! Nie ma Finka! Dzidzia płacze, rozpacza!
Aż tu przez uchylone drzwi, prowadzące z kuchni na schody, wsuwa się zguba. Przemyka się chyłkiem koło Katarzyny. Sadzi

w korytarz. Wpada do sypialnego pokoju. Wskakuje na łóżko zapłakanej Dzidzi. I liże ją po twarzy!
Radość nie do opisania!

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki.

(szczegóły licencji >> klik <<)

Jan Grabowski

(ur. 16 marca 1882 w Rawie Mazowieckiej, zm. 19 lipca 1950 w Warszawie) – pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, z których największą popularność zyskały opowiadania o zwierzętach.

Czytaj więcej >>wiki<<