Jan Grabowski – Finek; Rozdział XV.
Posłuchaj
Przeczytaj
Dzidzi było jednak dość przykro, że jej piesek tak niefortunnie zaprezentował się cioci Musi.
Gdy tylko Finek przywitał się z ciocią, Dzidzia zabrała się do niego i postanowiła powiedzieć mu parę słów prawdy.
Usiadła na fotelu. Posadziła psa przed sobą na stołeczku. I nagadała mu porządnie, wygrażając ostro palcem.
Finek słuchał. Bo cóż miał zresztą zrobić? Wiercił się wprawdzie nieco na miejscu i kręcił głową to w jedną, to w drugą stronę. Ale patrzył przymilnie swojej pani w oczy. I serdecznie majtał ogonkiem.
— Rozumiem, rozumiem! — uspokajał Dzidzię. — Nie rozumiem wprawdzie, o co ci idzie! Boć przecie nie o tę szmatkę, którą podarłem! Ale widzę, że jesteś z czegoś niezadowolona. Cokolwiek cię spotkało, nie bierz znów całej sprawy zbytnio do serca! Już ja ci znajdę coś do zabawy! Musisz się trochę rozerwać! To jasne!
Liznął Dzidzię po rączce. Zeskoczył ze stołeczka. I poszedł.
Zamyślony, z głową spuszczoną ku ziemi, przebiegł sypialnię, pokój jadalny. Biegł do kuchni.
Gdzie jak gdzie, ale w kuchni na pewno znaleźć można coś do zabawy, coś, co może zająć naprawdę każdą, nawet najwybredniejszą istotę!
„Ach, kuchnia! Czyż może być coś rozkoszniejszego nad kuchnię!” — rozmyślał, drepcząc godnego truchcika.
Pokoje, wszystkie bez wyjątku, są rozpaczliwie nudne! Jedyne ciekawsze miejsce to kredens w jadalni. Ale dotknij się, psie, do kredensu! Zaraz awantura, krzyk, wymyślania! A kuchnia! Jak tam pachnie cudownie! Sam zapach — cudo nieoglądane! Ile tam zmian w ciągu jednego tylko dnia! Rano czuć mleko, później — później czuć surowe mięso, kości, czasem wędzonkę! W południe unoszą się tam zapachy tak ponętne, że w głowie się kręci! I nieznane! Bo co dzień inne. Przyrządza je Katarzyna! Brzęka przy tym w garnki i stuka nożem o stolnicę!
Tam też, w kuchni, jest najczarowniejszy sprzęt w całym domu — kubeł ze śmieciami!
Katarzyna broni tego kubła! Miałaby go nie bronić z całą zaciętością? Któż by nie bronił skarbu nad skarbami?
Marzeniem Finka było dorwać się kiedykolwiek do tego czarodziejskiego kubła! Przewrócić go na ziemię! Przetrząsnąć wszystko, co się w nim znajdzie! Wszystko!
A czego tam nie ma! Można tam znaleźć, co dusza zapragnie! Nawet kości! Widać najlepiej smakują one Katarzynie! Najbardziej się też gniewa, jeżeli wyciągnąć choć jedną i uciekać z nią do pokoju. Któż by się temu dziwił? Czyż jest na świecie coś bardziej rozkosznego nad kość?
„Kuchnia! Ach, ta kuchnia!” — myślał Finek i biegł wprost do kuchni. Spodziewał się, że gdzie jak gdzie, ale tam znajdzie na pewno coś, czym będzie mógł ucieszyć Dzidzię. Jakżeby miał nie znaleźć? W kuchni?
Aż tu! Co za los! Drzwi od kuchni zamknięte!
Wszystko przez tę Katarzynę! Ach, ta obrzydliwa skąpica!
Finek, zawiedziony i zły, cofnął się do jadalnego pokoju. Podszedł do kredensu. Wsadził nosek w szparę od drzwi i zaciągnął się. Zapachy jak z bajki! Coś rozkosznego!
— Można by tam znaleźć coś nad wyraz ciekawego! Ale jak tu się dostać, kiedy zawsze zamknięte! — warknął z rozpaczą. Psie życie, naprawdę psie!
Był zupełnie bezradny. I do głębi zmartwiony. Kuchnia zamknięta! Kredens też zamknięty!
Co tu począć? W całym domu poza kuchnią i kredensem nie ma przecież nic godnego uwagi!
Nagle przypomniało się Finkowi, że w przedpokoju można znaleźć czasem kalosze!
Kalosz, jak to kalosz! Ani się umywa do kości! Daleko mu choćby do rozgotowanego i pachnącego tłuszczem buraka! Aleć i kalosz ma swój wdzięk! Da się łatwo gryźć. Można go też ogryzać bardzo długo! A ząbki tak mile wpadają w coś, co od nich odskakuje.
Pobiegł więc Finek truchtem do przedpokoju. Od razu skierował się do kąta, gdzie czasem można było znaleźć kalosze. Ale kąt był pusty. Ani śladu kaloszy. Leżała tam tylko jakaś nieznana paczka. Na niej — druga. Paczki te pachniały obco jakoś, dziwnie, niezrozumiale. Tak samo zresztą czuć było płaszcz wiszący obok paczek, parasolkę. W ogóle cały kąt zajęty przez obce rzeczy.
Finek wąchał, wąchał, kiwał głową.
„Hm, rozumiem! To są kawałki tej osoby, która moją panienkę trzymała na kolanach! — powiedział sobie wreszcie. — Tu jednak jest coś takiego, co już gdzieś, kiedyś było u nas!” — pomyślał i znów zaciągnął się zapachem.
Wspiął się, jak mógł najwyżej. Pociągnął nosem.
— Ależ tak! To jest ten pachnący cukier, który jada moja panienka! — ucieszył się.
Wskoczył na niższą paczkę. Stamtąd wygramolił się z trudem na wyższą. Wsparł się łapkami o stolik. I obwąchiwał ze wszystkich stron pakunek owinięty w bibułkę i przewiązany różowymi wstążeczkami.
Wąchał tak zawzięcie, trącał noskiem tak mocno, że paczka zsunęła się ze stolika. I spadła na podłogę.
Finek uskoczył. Stoczył się z walizki. Przestraszył się, bo nuż Katarzyna usłyszy? Przywarował więc cichutko do ziemi.
Czekał. Po chwili jednak podsunął się ostrożnie do paczki. Chwycił ją w zęby. Szarpnął. Został mu w pyszczku kawałek bibułki.
„Ależ to się rwie lepiej niż książka! — pomyślał z radością Finek. — I nikt mi nie przeszkadza! Rozkosz!”
Rozsiadł się więc wygodnie na podłodze. Odsapnął. I zaczął szarpać, rwać, targać pudełko na wszystkie strony!
Obdarł bibułkę do szczętu. Zerwał już wstążeczki. Szarpnął wieczko. Otworzył. I oniemiał z zachwytu! Pudełko pełne było czekoladek!
— No, nareszcie znalazłem coś, z czego się moja panienka ucieszy! Muszę tylko najpierw sam spróbować, czy dobre — mruknął.
No i zaczął próbować. A próbując tak się rozjadł, że tylko uszy sterczały mu z pudełka!
Zjadł już więcej niż połowę czekoladek. Podniósł głowę znad pudełka.
— Dobre, zupełnie dobre! — stwierdził i oblizał się starannie. — Idziemy teraz po panienkę! — postanowił i wybiegł z przedpokoju.
Dzidzia rozmawiała właśnie z ciocią Musią.
Finek stanął przed swoją panią i szczeknął:
— Proszę za mną! Chodź za mną, mówię ci!
Dzidzia nie zwróciła na psa uwagi.
Finek szczeknął więc jeszcze raz. Merdając ogonkiem począł obiegać Dzidzię. Zachęcał ją, aby szła za nim.
— Przestań rozmawiać o byle czym! Są inne, naprawdę ważne sprawy! Chodźże ze mną! Bardzo cię proszę! — przemawiał do Dzidzi. — Zobaczysz, że nie pożałujesz!
— Co tu tak pachnie czekoladą? — zauważyła Dzidzia.
— Czekoladą? A prawda! — zgodziła się ciocia Musia. — Mój Boże, przecież ja dla ciebie przywiozłam czekoladki! I zapomniałam ci je oddać! Chodźmy do przedpokoju!
Finek rozradowany, że nareszcie zrozumiano jego zaprosiny, biegł przodem wolnego truchcika. Za pieskiem szła ciocia Musia i Dzidzia.
W drzwiach do przedpokoju Finek się obejrzał. Uspokoił się widząc, że jego panienka idzie za nim. Podbiegł więc prosto do pudełka z czekoladkami. Stanął nad nimi i szczekał znacząco.
— No, bierz i jedz. Próbowałem! Wyśmienite! Na pewno będą ci smakowały! Jedz i przestań się boczyć na mnie!
Wtem uczuł, że ktoś chwyta go za kark! Podnosi w górę! I znów ten świerzbiący ból w szynkach.
To Katarzyna, która zawsze nie wiadomo skąd się zjawiała, chwyciła Finka i okładała porządnymi klapsami! A później zamknęła skowyczącego pieska w ciemnej komórce na schodach.
I zrozum tu, biedny psie, ludzi!
Jan Grabowski
(ur. 16 marca 1882 w Rawie Mazowieckiej, zm. 19 lipca 1950 w Warszawie) – pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, z których największą popularność zyskały opowiadania o zwierzętach.
Czytaj więcej >>wiki<<
Zostaw komentarz