Jan Grabowski – Finek; Rozdział IX.

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Nietrudno się domyślić, że pomidory z makaronem niezupełnie się nadają do utrzymania w czystości psich skórek ani też nie przyczyniają się do eleganckiego wyglądu przyzwoitych piesków!

Nic też dziwnego, że trzeba było i Finka, i Bielaska poddać przykrej, ale koniecznej operacji czyszczenia, mycia, czesania, żeby je doprowadzić do jakiego takiego znośnego wyglądu.

Szczenięta były za małe, żeby je można było kąpać. W każdym bądź razie należało je jako tako obmyć.

No i wyczesać pozlepiane kudełki.

Rozdrobniono więc nieco mydła w ciepłej wodzie.

Dzidzia postanowiła, że Finek pójdzie na pierwszy ogień i że on przejdzie najpierw udręki toalety.

Wyciągnięto Finka spod stołu. Dzidzia położyła go na rozłożonym na kolanach ręczniku. Gałgankiem, umoczonym w ciepłej wodzie mydlanej, zaczęła myć jego kudełki. Finek znosił to zrazu wcale spokojnie.

Dopiero gdy woda z mydłem dotarła do pyszczka, do nosa, wdarła mu się do ślepków, Finek zaczął się wyrywać, parskać, kichać. Uznał on wreszcie, że tego rodzaju zabiegi koło jego osoby są dla niego wysoce obraźliwe. Warknął też raz, drugi. Próbował nawet szczeknąć z całej siły. Targnął. Wyrwał się z rąk Dzidzi. Stoczył się z kolan, spadł na podłogę, jęknął. Otrząsnął się. Podwinął pod siebie ogonek. I umykał, jak mógł najdalej!

Mama Dzidzi chciała go podnieść i wytrzeć ręcznikiem. Finek nastroszył się, wyszczerzył zęby i warczał tak groźnie, jak tylko umiał.

— Odejdź, bo zjem! — straszył panią Rosochacką.
— Chodź, mały, chodź — odpowiedziała na te groźby wcale niezagniewana mama Dzidzi, podniosła go z ziemi i otuliła ręcznikiem.

Finek nie przestawał warczeć. Z wewnątrz ręcznika słychać było gniewne bulgotanie jak z imbryka, gdy woda w nim wre.

Wytarty, położony na poduszkę Pucka, Finek zasnął jak kamień. Najwidoczniej cała operacja mycia wyczerpała go i zmęczyła.

Bielasek, polany wodą, od razu zapłakał rzewnie. I nie przestawał płakać. Mazał się i mazał!

Po myciu należała się psom przekąska. Półmisek, który Dzidzia przeznaczyła w myśli na talerzyk dla Wiernusia, był za mały dla dwu pensjonariuszy. Rozdrobioną bułkę, polaną mlekiem, podano więc pieskom na spodeczku. Postawiono tuż obok poduszki, na której oba spały.

Pierwszy poczuł zapach mleka Finek. Podniósł głowę. Pociągnął noskiem. Usiadł. Znów pociągnął kilka razy noskiem. I nagle, jak kula, potoczył się wprost ku spodeczkowi!

Jadł żarłocznie. Główkę wsunął głęboko, w sam środek spodka. Przednie nóżki rozparł szeroko. Tylnymi wykonywał zabawne podrygi. Odbijał się od podłogi tak, że parę razy stał tylko na głowie i przednich nóżkach jak sztukmistrz w cyrku!

W parę chwil po nim zerwał się Bielasek. Potoczył się za bratem. Wpuścił głowę w spodek. I jadł, jak mógł najprędzej. Starał się odjeść to, co Finek przedtem zdążył spałaszować, nie czekając na niego.

Już wyglądało puste dno spodka. Czerwone ozorki piesków lizały teraz resztki mleka z zawrotną szybkością.

Finek, który dotąd zdawał się nie dostrzegać brata, zerknął zezem na Bielaska. I warknął cicho a groźnie.

Bielasek skurczył się, przysiadł. Ale nie przestawał pracować zawzięcie językiem!

Finek obruszył się na takie lekceważenie grzecznej przestrogi. Złapał też Bielaska za ucho. Bielasek pisnął, odskoczył! I, obrażony, potoczył się boczkiem ku poduszce.

A Finek wylizał spodek do czysta. Toczył jeszcze czas jakiś pustym spodkiem po podłodze, aż dzwoniło. Siadł wreszcie. Zwalił napęczniały brzuszek na lewą tylną nogę. I różowym języczkiem ze smakiem i z powagą zlizywał z pyszczka resztki mleka. Bieliło się ono wielkimi kroplami na bródce, ściekało po piersiach i ginęło w puszystej wełnie.

„Podjadł sobie pies, trzeba się wziąć do roboty” — pomyślał.
I w lansadach, majtając wesoło ogonkiem, pobiegł na wyprawę.

Chodziło o zbadanie wielkiej tajemnicy ciemnej plamy cienia za fotelem. A przede wszystkim o poznanie obyczajów strasznego zwierza, który czaił się zdradziecko z dywanu.
Był to pantofel Dzidzi!

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki.

(szczegóły licencji >> klik <<)

Jan Grabowski

(ur. 16 marca 1882 w Rawie Mazowieckiej, zm. 19 lipca 1950 w Warszawie) – pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, z których największą popularność zyskały opowiadania o zwierzętach.

Czytaj więcej >>wiki<<