Jan Grabowski – Finek; Rozdział III.

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Pan Rosochacki miał w Poznaniu wiele spraw do załatwienia. Nic dziwnego więc, że na razie zapomniał o rozmowie z Dzidzią. Dopiero w przeddzień wyjazdu przypomniał sobie, że Dzidzia prosiła go o pieska. Chciał zrobić przyjemność chorej córce i postanowił postarać się w Poznaniu o szczenię.
Namyślał się tylko, jaki piesek sprawi małej największą radość. Rozważał wady i zalety różnych ras i doszedł do przeświadczenia, że najlepszy będzie mały foksik. Wiadomo powszechnie, że spośród wszystkich psich ras foksy są najweselsze i zawsze gotowe do figlów.

Ale gdzie tu szukać psa w takim wielkim, a prawie nieznanym mieście jak Poznań?

Pan Rosochacki zwrócił się do portiera w hotelu, w którym zamieszkał, i prosił go o pomoc.

— Chcę mieć foksa. Innego psa, choćby był najładniejszy, nie kupię. Jeżeli pan wie o jakim małym rasowym foksiku, proszę, niech mi pan jutro rano przyprowadzi szczenię do hotelu! — zapowiedział.

Portier kiwnął głową na znak, że zrozumiał.

— Kto by tam chciał innego psa, proszę pana! Foks — to foks. Każdy wie, że to najładniejszy pies. Ja sam, co prawda, nie mam foksa na sprzedaż. Ale mojej stryjecznej siostry ciotka ma takie foksy, że ładniejszych na całym świecie nie znajdzie. To są dopiero foksy! Powiem jej, to ona jutro rano przyprowadzi panu swoje pieski — oznajmił ojcu Dzidzi.

Oprócz hotelowego portiera pan Rosochacki prosił jeszcze kilku stołowych w cukierniach i restauracjach o pomoc. Wszyscy, do kogo tylko ojciec Dzidzi się zwracał, oświadczali, że wiedzą o najpiękniejszych na świecie foksach. I że jutro właściciele tych cudowności bezwzględnie stawią się z psami w hotelu.

Rankiem następnego dnia obudził pana Rosochackiego hałas piekielny! Uszy puchły od tego zgiełku i wrzasku!

Na hotelowym korytarzu, tuż pod drzwiami pokoju, w którym mieszkał ojciec Dzidzi, słychać było wściekłe warczenie, naszczekiwanie, targanie się, pisk!

Odzywały się głuche basy rosłych brytanów i cienkie, jazgotliwe ciawkanie małych psiaków! Wycia rozpaczliwie smutne, to znów wesołe szczekania!

Drzwi od sąsiednich pokoi otwierały się raz po raz! Ktoś wyrzekał głośno na porządki w hotelu! Ktoś inny wołał o rachunek! I żądał, by zabrano jego rzeczy! Bo się natychmiast wyprowadza! Jakiś głos dopominał się o policję! A jakaś dama wzywała wojska, koniecznie wojska, które by te wściekłe psy usunęły z hotelu!

Pan Rosochacki wyjrzał na korytarz. I oniemiał!

Tuż u jego drzwi kłębiło się, szczekało, piszczało, wyło kilkanaście psów najróżniejszego wzrostu i wyglądu! Były tam kundle wielkie jak cielęta, psiska wielkości barana, mniejsze, większe, małe! I zupełny psi drobiazg!

Najmniejszy ze wszystkich był rudy, kosmaty pinczerek. Widać głęboko wziął on sobie do serca przymusową podróż do hotelu. Bo rozparł się szeroko przednimi nogami, podwinął ogon pod siebie, odrzucił wysoko głowę i wył tak przeraźliwie, jakby kto nożem skrobał po szkle.

Pomiędzy tyloma psami nie było jednak ani jednego, który by choć z daleka przypominał foksa.

— Ludzie, a coście wy tu za menażerię sprowadzili?! — zawołał zdumiony pan Rosochacki.
— Proszę pana, to nie menażeria, tylko psy! — odpowiedział, nieco urażony, jeden ze stojących. I wypchnął przed siebie olbrzymie psisko, szczerzące kły jak noże. — Mój Kuc nie jest wprawdzie foks czystej rasy, ale za to co to za pies! Jaki on ma charakter! Nikomu nie pozwoli się pogłaskać — chwalił swojego brytana.
— Ja tu mam pieska dla pana! — zawołał właściciel wyjącego pinczerka. — To specjał, nie pies!
— Ależ ja chcę foksa! To jest pinczer, nie foks! — tłumaczył zniecierpliwiony pan Rosochacki.
— Pinczer? A któż mówi, że Żolka jest foks? Ale to jest nadzwyczajny pies! Co to za serce! O byle co wyje, takie to czułe! — rozwodził się właściciel pinczerka.

Pan Rosochacki nie słuchał już więcej. Zatrzasnął drzwi. Zadzwonił na służbę i kazał powiedzieć wszystkim psiarzom, by sobie natychmiast poszli.
Chwilę jeszcze trwał głośny rejwach na korytarzu. Wreszcie psie wrzaski poczęły się oddalać i cichnąć.

Pan Rosochacki odetchnął z ulgą.

Ranna awantura z psami zraziła ojca Dzidzi do dalszych poszukiwań.
Postanowił nie kupować szczenięcia dla Dzidzi. Zapowiedział też stanowczo służbie hotelowej, aby oświadczono każdemu, kto przyprowadziłby psa na sprzedaż, że nie kupi foksa ani brytana, ani pinczerka, ani w ogóle jakiegokolwiek psa, choćby był najpiękniejszy i najbardziej rasowy!

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki.

(szczegóły licencji >> klik <<)

Jan Grabowski

(ur. 16 marca 1882 w Rawie Mazowieckiej, zm. 19 lipca 1950 w Warszawie) – pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, z których największą popularność zyskały opowiadania o zwierzętach.

Czytaj więcej >>wiki<<