Jan Grabowski – Finek; Rozdział VII.

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Przedział wagonu, w którym jechał pan Rosochacki, pełen był podróżnych. Siedziano tak ciasno, że trudno się było poruszyć.
Na półkach też pełno było rzeczy. Walizki, pudła, pudełka sięgały aż pod sufit wagonu. Tuż nad głową pana Rosochackiego na półce leżała wielka waliza skórzana. Na niej sakwojaż. Obok niego pudełko łubiane. Na nim wielkie pudło od kapelusza. Dopiero na tym pudle stał koszyk ze szczeniakami.
Obok pana Rosochackiego siedziała jakaś zażywna dama w jasnej bluzce. Pani ta najwidoczniej bardzo była znużona. Niezadługo po wyjeździe z Poznania kiwnęła się ona raz, kiwnęła drugi i zasnęła na dobre. Zdrzemnął się też i ojciec Dzidzi.

Obudził go ostry krzyk sąsiadki:

— Co to jest! Boże mój! A to co?

Dama w bluzce zerwała się na równe nogi. Poderwał się też i pan Rosochacki. Inni podróżni, zbudzeni z niespokojnej drzemki w wagonie, otworzyli szeroko oczy. Jakaś pani, siedząca przy oknie, krzyknęła:

— Katastrofa! Pociąg się wykoleił!

Jakiś usłużny pan gotów był pociągnąć za sygnał alarmowy!

Nagle sąsiadka ojca Dzidzi odskoczyła od ławki tak gwałtownie, że aż siadła na kolana jakiemuś panu naprzeciwko, i zawołała:

— Ależ tu się coś leje! Leje coś czerwonego, śliskiego!
— Krew! — wrzasnął chudy jegomość, ten, który poprzednio chciał zatrzymać pociąg.

Rozepchnął wszystkich, wypadł na korytarz. I tyle go widzieli!

— Gdzie się leje, proszę pani? — spytał ojciec Dzidzi.
— Tu! Tu! Z tej torby! Czy z tego pudełka od kapelusza! — odpowiedziała wystraszona dama i wskazała na leżące na półce ponad jej siedzeniem pakunki.
— Z mojego kapelusza nic się nie leje! Bo kapelusz nie śnieg! Z gorąca się nie topi! — wykrztusiła ze złością jakaś dama, do której najwidoczniej należało pudełko.
— Jezus, Maria! — zawołała nagle. — A cóż tam stoi na moim kapeluszu? Któż to wozi pomidory w koszyku na taki upał? Kapelusz mi się na nic zniszczy! Wziąć mi zaraz to paskudztwo! Czyj to koszyk?
— Mój, proszę państwa! — odpowiedział ojciec Dzidzi. — Ale niech się państwo uspokoją! W tym koszyku nie ma pomidorów!
— Co mi pan tu będzie opowiadał! Są pomidory! Przecież nie jestem ślepa! I widzę! Jeżeli to nie są pomidory, to co to jest?! — zawołała dama w białej bluzce i podsunęła do oczu pana Rosochackiego chusteczkę, którą wycierała plamy na ubraniu.
— Przekonam was, moi państwo, że się mylicie! — powiedział ojciec Dzidzi i sięgnął po koszyk.

Dotknął ręką pudła z kapeluszem! I natychmiast przekonał się, niestety, że damy się nie myliły!

Cały wierzch pudełka zalewała zupa pomidorowa!

Przerażony, schwycił za koszyk. Postawił go w przejściu. Odsunął wieko. I… oniemiał ze zdziwienia!

Obydwa pieski wyglądały jak raki po ugotowaniu! Tak wysmarowane były pomidorowym sosem!

Pan Rosochacki podniósł jednego do góry! Na dnie koszyka dojrzał sporą salaterkę, a w niej drugiego psa oklejonego makaronem! Wszyscy podróżni tak samo byli zdumieni tym, co zobaczyli, jak ojciec Dzidzi. Nikt nie mógł pojąć, czemu w salaterce z zupą pomidorową siedzą dwa żywe pieski jak kluski?

Aż tu właścicielka kapelusza dojrzała kawałek papieru. Przyczepiony on był do wieczka koszyka z wewnętrznej strony. — Może na tej kartce będzie jakieś wyjaśnienie! — powiedziała.

Pan Rosochacki zdarł kartkę. Spojrzał na nią.

Wielkimi literami jakaś niezupełnie wprawna ręka, zapewne Muńka, napisała:

Bielasek lubi makaron, a Finek pomidory.
Tym najlepiej karmić. Na drogę mają dość.

Możecie sobie łatwo wyobrazić, jak pan Rosochacki był rad z tego, że Muniek tak serdecznie dbał o to, żeby się pieski w drodze nie wygłodziły!

Musiał przepraszać i panią z kapeluszem, i panią w bluzce! Ścierać plamy! A tu kto żył z pasażerów wymawiał mu jeszcze, że takie małe pieski więzi w koszyku! Użalano się nad nimi, gładzono je, pieszczono.

Niedługo jednak trwał ten zachwyt podróżnych nad pieskami. Bielasek zaczął płaczliwie piszczeć i nie chciał się utulić! Finek czmychnął pod ławkę! I trzeba go było szukać zagubionego pomiędzy rurami, którymi ogrzewają wagony! Wyciągnąć zza ręcznych torebek! Gonić po korytarzu!

Pan Rosochacki przez resztę nocy nie mógł zmrużyć oczu. Tym bardziej że psiaki, zapakowane nareszcie do koszyka, piszczały i płakały, a tak boleśnie, że nawet konduktor się nad nimi użalał. I radził wziąć psy na kolana. Na kolana? Ani gadania! Bo zaraz Finek zsuwał się na podłogę i wyruszał w podróż na własną rękę. I trzeba go było szukać po całym przedziale.

Zmęczony, niewyspany ojciec Dzidzi zamknął w Warszawie szczenięta szczelnie w koszyku i zawiózł je co prędzej z dworca do domu.
W ten sposób Finek zjawił się w domu państwa Rosochackich.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki.

(szczegóły licencji >> klik <<)

Jan Grabowski

(ur. 16 marca 1882 w Rawie Mazowieckiej, zm. 19 lipca 1950 w Warszawie) – pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, z których największą popularność zyskały opowiadania o zwierzętach.

Czytaj więcej >>wiki<<