Hugh Lofting – Podróże doktora Dolittle; Część I. Rozdział III. Dom Doktora

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wikisource.org

>> link do utworu <<

plwikisource

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Pewnego poniedziałkowego popołudnia pod koniec kwietnia ojciec poprosił mnie, bym zaniósł buty, które naprawił, do domu po drugiej stronie miasta. Były one przeznaczone dla pułkownika Bellowesa, który był bardzo wymagający.

Znalazłem dom i zadzwoniłem dzwonkiem do frontowych drzwi. Pułkownik otworzył je, pokazał bardzo czerwoną twarz i powiedział:

– „Idź do tylnego wejścia dla handlarzy”.

Następnie zatrzasnął drzwi.

Miałem ochotę rzucić buty na środek jego klombu. Pomyślałem jednak, że ojciec może być zły, więc tego nie zrobiłem. Podszedłem do tylnych drzwi, a tam spotkała mnie żona pułkownika i wzięła ode mnie buty. Wyglądała na nieśmiałą małą kobietkę z rękami całymi w mące, jakby robiła chleb. Wydawało się, że strasznie boi się swojego męża, który krążył gdzieś po domu, chrząkając z oburzeniem, ponieważ podszedłem do frontowych drzwi. Potem zapytała mnie szeptem, czy chcę bułkę i szklankę mleka. Odpowiedziałem:

– „Tak, proszę”.

Po zjedzeniu bułki i wypiciu mleka podziękowałem i wyszedłem. Potem pomyślałem, że zanim pójdę do domu, sprawdzę, czy Doktor już wrócił. Tego ranka byłem już raz w jego domu. Pomyślałem jednak, że chciałbym zajrzeć tam jeszcze raz. Stan mojej wiewiórki nie poprawiał się i zaczynałem się o nią martwić.

Skręciłem więc w Oxenthorpe Road i ruszyłem w stronę domu Doktora. Niebo się zachmurzyło i wyglądało na to, że może padać. Gdy dotarłem do bramy nadal była zamknięta. Poczułem się bardzo zniechęcony. Przychodziłem tu codziennie od tygodnia. Pies, Dżip, podszedł do bramy i jak zwykle merdał ogonem, a potem usiadł i uważnie mnie obserwował, sprawdzał, czy aby nie zamierzam wejść do środka.

Martwiłem się, że moja wiewiórka zdechnie, zanim Doktor wróci. Smutny, zszedłem po schodach na drogę i ponownie skierowałem się w stronę domu.

Zastanawiałem się, czy już czas na kolację. Oczywiście nie miałem własnego zegarka, ale zauważyłem dżentelmena idącego w moją stronę, a kiedy się zbliżył, zobaczyłem, że to pułkownik wyszedł na spacer. Był ubrany w elegancki płaszcz, szal i jaskrawe rękawiczki. Nie był to bardzo zimny dzień, ale miał na sobie tyle ubrań, że wyglądał jak poduszka w rolce koców. Zapytałem go, czy mógłby mi powiedzieć, która jest godzina.

Zatrzymał się, chrząknął i spojrzał na mnie – jego czerwona twarz stawała się jeszcze czerwieńsza; a kiedy przemówił, zabrzmiało to tak, jakby z butelki piwa imbirowego wystrzelił korek.

– „Czy Ty myślisz” – wykrztusił – „że mam zamiar się porozpinać tylko po to, by powiedzieć takiemu małemu chłopcu jak ty, która jest godzina?!”.

I ruszył w dół ulicy, chrząkając mocniej niż kiedykolwiek.

Stałem chwilę. Patrzyłem na odchodzącego pułkownika i zastanawiałem się, ile musiałbym mieć lat, żeby zadał sobie tyle trudu, by wyjąć zegarek. A potem, nagle, lunęło jak z cebra.

Nigdy nie widziałem, żeby padało tak mocno. Zrobiło się ciemno, prawie jak w nocy. Wiał wiatr, rozległ się grzmot, a niebo rozświetliła błyskawica. W jednej chwili wzdłuż krawędzi drogi płynęła rzeka. Nie było gdzie się schronić, więc pochyliłem głowę i zacząłem biec w stronę domu.

Nie uszedłem daleko, gdy głową odbiłem się od czegoś miękkiego i usiadłem na chodniku. Spojrzałem w górę, by zobaczyć, na kogo wpadłem. Przede mną, na mokrym chodniku, siedział mały, okrągły mężczyzna o bardzo miłej twarzy. Nosił podniszczony, wysoki kapelusz, a w ręku trzymał małą, czarną torbę.

– „Bardzo przepraszam – powiedziałem. – „Miałem spuszczoną głowę i pana nie zauważyłem”.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, zamiast złościć się z powodu przewrócenia, mężczyzna zaczął się śmiać.

– „Wiesz, to mi przypomina”, – powiedział, – ” sytuację z Indii. Podczas burzy wpadłem na kobietę. Ale ona niosła na głowie dzban melasy i przez wiele tygodni miałem melasę we włosach, a muchy latały za mną wszędzie. Nie zrobiłem ci krzywdy, prawda?”.
– „Nie” – odpowiedziałem. – „Nic mi nie jest.’
– „To była tak samo moja wina, jak i twoja – powiedział mały człowiek. – „Też miałem spuszczoną głowę, ale przecież nie będziemy tak siedzieć i rozmawiać. Musisz być przemoczony. Na pewno jestem przemoczony ja. Jak długa jeszcze droga przed Tobą?”
– „Mój dom jest po drugiej stronie miasta – odrzekłem, wstając.
– „Mój Boże, ależ to mokry chodnik!” – powiedział. „Dawno nei było takiej ulewy. Chodź, osuszysz się w moim domu. Taka burza nie będzie trwać wiecznie”.

Chwycił mnie za rękę i razem biegliśmy w dół drogi. W trakcie, zastanawiałem się, kim jest ten zabawny mały człowiek i gdzie mieszka. Byłem dla niego zupełnie obcy, a mimo to zabrał mnie do swojego domu, by się wysuszyć. Co za odmiana po starym pułkowniku z czerwoną twarzą, który nie chciał mi nawet powiedzieć, która jest godzina!
Niebawem przystanęliśmy.

– „To tutaj.” – powiedział.

Spojrzałem w górę. Okazało się, że jesteśmy z powrotem u podnóża schodów prowadzących do małego domku z dużym ogrodem! Mój nowy przyjaciel już wbiegał po schodach i otwierał furtkę kluczami, które wyjął z kieszeni.

– „Doprawdy”, – pomyślałem, – „to przecież nie może być sam wielki Doktor Dolittle!”.

Przypuszczam, że po tylu opowieściach, które o nim słyszałem, spodziewałem się kogoś bardzo wysokiego, silnego i cudownego. Trudno było uwierzyć, że ten zabawny, mały człowieczek o uprzejmej, uśmiechniętej twarzy mógł być nim naprawdę.
A jednak. Wbiegł po schodach i otworzył bramę, którą obserwowałem przez tyle dni!
Dżip, wybiegł na zewnątrz i zaczął skakać na mężczyznę i szczekać z radości. Deszcz padał jeszcze mocniej.

– „Czy Pan jest Doktorem Dolittle?” – krzyknąłem, gdy pędziliśmy krótką ogrodową ścieżką do domu.
– „Tak, jestem Doktor Dolittle – powiedział i otworzył frontowe drzwi tym samym pękiem kluczy. – „Wchodź! Nie zawracaj sobie głowy wycieraniem stóp. Nie przejmuj się błotem. Schowaj się przed deszczem!”

Wskoczyłem do środka, on i Dżip podążyli za mną. Potem zatrzasnął za nami drzwi.

Burza sprawiła, że na zewnątrz było wystarczająco ciemno, ale wewnątrz domu, za zamkniętymi drzwiami, było czarno jak w nocy. Potem usłyszałem najbardziej niezwykły hałas. Brzmiało to tak, jakby wszystkie rodzaje zwierząt i ptaków nawoływały się, piszczały i skrzeczały w tym samym czasie. Słyszałem, jak coś stacza się po schodach i pędzi korytarzami. Gdzieś w ciemności kwakała kaczka, piał kogut, gruchał gołąb, pohukiwała sowa, beczało jagnię, a Dżip szczekał. Czułem ptasie skrzydła trzepoczące i wachlujące blisko mojej twarzy. Cały hol wydawał się wypełniony zwierzętami. Hałas, w połączeniu z hukiem deszczu, był ogromny. Zaczynałem się trochę bać, gdy poczułem, jak Doktor chwyta mnie za ramię i krzyczy mi do ucha.

– „Nie przejmuj się. Nie bój. To tylko niektóre z moich zwierzaków. Nie było mnie trzy miesiące i cieszą się, że znów jestem w domu. Nie ruszaj się, dopóki nie zapalę światła. Mój Boże, co za burza! Posłuchaj tylko tego grzmotu!”.

Stałem więc w kompletnym mroku, podczas gdy wokół mnie gdakały i przepychały się różne zwierzęta, których nie mogłem dostrzec. To było ciekawe i zabawne uczucie. Często zastanawiałem się, obserwując frontową bramę, jak będzie wyglądał Doktor Dolittle i co będzie miał w środku ten zabawny mały domek. Ale nigdy nie wyobrażałem sobie, że będzie to coś takiego. Jednak w jakiś sposób, gdy poczułem dłoń Doktora na ramieniu, nie byłem przerażony, tylko zdezorientowany. Wszystko to wydawało mi się jakimś dziwnym snem i zaczynałem się zastanawiać, czy naprawdę się obudziłem, gdy usłyszałem, jak Doktor znów mówi:

– „Moje zapałki są całe mokre. Nie zapalą się. Masz jakieś?”
– „Nie, obawiam się, że nie” – odparłem.
– „Nieważne” – powiedział. „Może Dab-Dab jakoś ją zapali”.

Wtedy Doktor wydał z siebie kilka zabawnych odgłosów, a ja usłyszałem, jak ktoś ponownie wtoczył się po schodach i zaczął poruszać się po pokojach na górze.

Dość długo czekaliśmy i nic się nie działo.

– „Czy to długo potrwa?” – zapytałem. – „Jakieś zwierzę siedzi na mojej stopie i drętwiją mi palce”.
– „Nie, tylko minutę” – powiedział doktor. – „Wróci za minutę”.

I właśnie wtedy zobaczyłem pierwsze przebłyski światła na półpiętrze. Wszystkie zwierzęta natychmiast zamilkły.

– „Myślałem, że mieszka Pan sam” – powiedziałem do doktora.
– „Bo mieszkam,” – odpowiedział. – „To Dab-Dab niesie światło”.

Spojrzałem w górę schodów, próbując dowiedzieć się, kto nadchodzi. Nie widziałem nic na schodach, ale słyszałem osobliwy odgłos kroków na piętrze. Brzmiało to tak, jakby ktoś przeskakiwał z jednego stopnia na drugi. Jakby używał tylko jednej nogi.
Gdy światło zaczęło się obniżać i stało się jaśniejsze, zaczęło rzucać dziwne skaczące cienie na ściany.

– „Nareszcie!” – powiedział Doktor. – „Stary dobry Dab-Dab!”

I wtedy pomyślałem, że naprawdę muszę śnić. Oto bowiem, na zakręcie podestu, wyciągając szyję i zeskakując ze schodów na jednej nodze, pojawiła się nieskazitelnie biała kaczka. W prawym skrzydełku niosła zapaloną świecę!

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Hugh Lofting

ur. 14 stycznia 1886 w Maidenhead, Berkshire w Anglii, zm. 26 września 1947 w Topanga w Kalifornii) – brytyjski autor literatury dziecięcej, znany głównie jako twórca cyklu książek o rozumiejącym mowę zwierząt doktorze Dolittle.

Czytaj więcej >>wiki<<