Hugh Lofting – Doktor Dolittle i jego zwierzęta; Rozdział XV. Smok Berberii

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Wszystko poszłoby gładko, gdyby prosiaczek nie przeziębił się, gdy jadł na wyspie wilgotną trzcinę cukrową. Oto, co się stało:

Doktor i zwierzęta bezszelestnie podnieśli kotwicę, po czym zaczęli powoli i ostrożnie wypływać z zatoki, gdy nagle Gub-Gub kichnął tak głośno, że piraci na drugim statku natychmiast wybiegli na pokład, żeby zobaczyć, co to za hałasy.

Kiedy tylko zorientowali się, że Doktor ucieka, postawili żagle i pożeglowali tak, żeby zablokować mu drogę na otwarte morze.

Następnie przywódca złoczyńców, Ben Ali zwany Smokiem, pogroził Doktorowi pięścią i wrzasnął przez dzielącą ich wodę:

— Ha, ha! Jesteś w pułapce, drogi przyjacielu! Chciałeś czmychnąć moim własnym statkiem? Za słaby z ciebie marynarz, żeby pokonać Bena Alego, Smoka Berberii! Chcę twoją kaczkę i prosiaka. Dziś na kolację zjemy schabowego i pieczyste. A zanim pozwolę ci udać się do domu, zmuszę twoich krewnych, żeby wysłali mi skrzynię pełną złota.

Nieszczęsny Gub-Gub zaczął płakać, a Dab-Dab szykowała się do lotu, żeby ratować życie. Ale sowa Tu-Tu nachyliła się i zaczęła szeptać Doktorowi do ucha.

— Pozwól mu gadać dalej, Doktorze. Nasza stara łajba na pewno wkrótce zatonie. Szczury mówiły, że pójdzie na dno nie później niż jutrzejszej nocy… a w takich sprawach szczury nigdy się nie mylą. Bądź uprzejmy i czekaj, aż statek zatonie pod Benem Ali. Niech gada.
— Chwila, do jutrzejszej nocy? — spytał Doktor. — Cóż, zrobię, co będę mógł… Zastanówmy się. O czym mógłbym z nim porozmawiać?
— Litości! — rzucił Dżip. — Przecież damy tym draniom radę! Jest ich tylko sześciu. Niech wejdą na pokład. Po powrocie do domu chętnie pochwalę się owczarkowi sąsiadów, że ugryzłem prawdziwego pirata. Niech tu przyjdą. Damy radę!
— Mają pistolety i szable — zauważył Doktor. — Nie, to kiepski pomysł. Muszę porozmawiać z ich hersztem. Słuchaj no, Benie Ali!…

Ale zanim Doktor zdążył powiedzieć coś więcej, piraci zaczęli podpływać coraz bliżej. Śmiali się gromko i zastanawiali na głos, który z nich jako pierwszy zdoła złapać prosiaka.

Biedny Gub-Gub był ledwie żywy ze strachu, a dwugłowiec zaczął ostrzyć sobie rogi o maszt, pewny, że zaraz dojdzie do walki. Tymczasem Dżip wyskakiwał w górę z czterech łap i szczekał, śląc pod adresem Bena Alego najgorsze wyzwiska w języku psów.

Niespodziewanie piratom zepsuł się humor. Przestali śmiać się i żartować. Wyglądali na zaniepokojonych. Coś było nie tak.

Ben Ali zerknął pod nogi i ryknął:

— A niech to piorun trzaśnie! Panowie, łódź przecieka!

Pozostali piraci wyjrzeli za burtę i zorientowali się, że łódź rzeczywiście zanurza się coraz głębiej i głębiej. Jeden z nich odezwał się do Bena Alego:

— Przecież gdyby tonęła, zobaczylibyśmy uciekające szczury!
— Wy durnie! — wrzasnął do nich Dżip z pokładu drugiego statku. — Nie było ich już na pokładzie! Zawinęły się dwie godziny temu! Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, drodzy przyjaciele!

Ale oni go, rzecz jasna, nie zrozumieli.

Dziób zanurzał się coraz szybciej, aż wreszcie wydawało się, że cały statek stoi na głowie. Piraci chwytali się relingu, masztów i lin, żeby nie spaść do morza, ale chwilę później woda wtargnęła z rykiem do środka przez okna i drzwi. Statek poszedł na dno jak kamień, wydając przy tym złowrogi bulgot. Sześciu złoczyńców dryfowało teraz na falach w zatoce.

Niektórzy ruszyli wpław w kierunku wyspy, ale inni próbowali dostać się na łódź, którą zajął Doktor. Tyle, że Dżip kłapał groźnie zębami, więc bali się wspiąć na pokład.

Nagle wszyscy wydali zbiorowy jęk strachu.

— Rekiny! Rekiny nadpływają! Dajcie nam wejść, zanim nas zjedzą! Pomocy! Rekiny! Rekiny!

Doktor też widział, jak wodę zatoki przecinają płetwy wielkich ryb.

Jeden z żarłaczy podpłynął do statku, wystawił nos z wody i spytał go:

— Czy to pan John Dolittle, słynny lekarz zwierząt?
— Tak — odparł Doktor. — To ja.
— Cóż — rzekł rekin. — Wiemy, że ci piraci to typki spod ciemnej gwiazdy. Szczególnie Ben Ali. Jeśli wam przeszkadzają, chętnie ich schrupiemy. Będziecie mieli spokój.
— Dziękuję — powiedział Doktor. — To naprawdę bardzo uprzejme z waszej strony. Ale nie sądzę, by pożarcie piratów było konieczne. Nie pozwólcie im dotrzeć do brzegu, póki nie dam wam znaku. Niech pływają w kółko, dobrze? I proszę was, skłońcie Bena Alego, żeby tu podpłynął, bo chcę z nim porozmawiać.

Rekiny posłusznie zagoniły Bena Alego do Doktora.

— Posłuchaj, Benie Ali — rzekł John Dolittle, przechylając się przez reling. — Byłeś bardzo złym człowiekiem. Jak rozumiem, wielokrotnym mordercą. Te oto rekiny zaoferowały uprzejmie, że pożrą cię, żeby ułatwić mi życie. Bez ciebie morze rzeczywiście stałoby się bezpieczniejsze. Ale jeśli obiecasz, że postąpisz, jak ci powiem, puszczę cię wolno.
— Co mam zrobić? — spytał pirat, zerkając na wielkiego rekina, który obwąchiwał pod wodą jego nogę.
— Nie wolno ci zabić już nikogo więcej — powiedział Doktor. — Przestaniesz też kraść. Musisz zrezygnować z zatapiania statków. Porzuć życie pirata!
— To czym się będę zajmował? — spytał Ben Ali. — Z czego będę żył?
— Ty i twoi ludzie musicie udać się na wyspę i zacząć uprawiać karmę dla ptaków — odparł Doktor. — To znaczy będziecie uprawiali rośliny, których nasiona jedzą kanarki.

Smok Berberii zbladł z wściekłości.

— Karma dla ptaków?! — jęknął z obrzydzeniem. — A nie mogę chociaż zostać marynarzem?
— Nie — powiedział Doktor. — Nie możesz. Byłeś nim już wystarczająco długo. Posłałeś wiele statków i wielu dobrych ludzi na dno morza. Resztę życia musisz spędzić jako spokojny rolnik. Rekin czeka. Nie marnuj dłużej jego czasu. Zdecyduj się.
— Niech to piorun strzeli! — wymamrotał Ben Ali. — Karma dla kanarków!

Potem znów spojrzał w wodę i zobaczył, że wielki rekin obwąchuje mu drugą nogę.

— Niech będzie — rzekł ze smutkiem. — Zostaniemy rolnikami.
— Ale pamiętaj — powiedział Doktor — że jeśli złamiesz daną obietnicę i znów zaczniesz kraść i zabijać, dowiem się o tym, bo kanarki przylecą wszystko mi powiedzieć. Bądź pewien, że wymyślę dla ciebie odpowiednią karę. Bo choć nie potrafię żeglować tak dobrze jak ty, póki mam za przyjaciół zwierzęta lądowe i wodne, nie muszę bać się pirackiego wodza… choćby nawet nazywał się Smokiem Berberii. A teraz płyń na wyspę, gdzie czeka cię nowe, spokojne życie rolnika.

Następnie Doktor spojrzał na wielkiego rekina, machnął ręką i powiedział:
— W porządku. Pozwólcie im dopłynąć do brzegu.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Hugh Lofting

ur. 14 stycznia 1886 w Maidenhead, Berkshire w Anglii, zm. 26 września 1947 w Topanga w Kalifornii) – brytyjski autor literatury dziecięcej, znany głównie jako twórca cyklu książek o rozumiejącym mowę zwierząt doktorze Dolittle.

Czytaj więcej >>wiki<<