Edith Nesbit – Poszukiwacze skarbu. Rozdział V. Księżniczka Noela

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Zjawiła się niespodzianie. Nie szukaliśmy jej wcale, ale Noel uprzedził nas, że spotka księżniczkę i ożeni się z nią. I tak też uczynił.

Chociaż nie znaleźliśmy przy tej sposobności żadnych skarbów, prócz dwunastu czekoladek, przygoda była ciekawa, więc ją wam opowiem.
Ulubionym miejscem naszych zabaw był park Greenwich. Niestety, znajduje się dosyć daleko. Wolelibyśmy oczywiście, ażeby był bliżej, ale zdaje się, że byłoby trudno przeprowadzić go pod nasz dom.
Czasami Eliza pakuje nam do koszyka butersznyty i owoce i wybieramy się na cały dzień do parku. Eliza chętnie to robi, bo nie gotuje wtedy obiadu.

Czasem, niby od niechcenia, mówi nam:

— Zrobiłam doskonały pasztet na zimno. Możecie pójść do parku albo zjeść w domu. Pogoda prześliczna.

Eliza daje nam kubek. Dziewczęta czerpią nim wodę, ale ja piję wprost ze strumienia. Podstawiam głowę, a woda sama płynie mi do ust. To jest najlepszy, wypróbowany sposób. Dick i H. O. piją tak samo. Tylko Noel pije z kubka i mówi, że jest to zaczarowany złoty puchar króla karzełków.
Dzień, w którym się zjawiła (albo zdarzyła) księżniczka, był jednym z ostatnich pięknych dni wrześniowych.
Spacerowaliśmy długo, wreszcie położyliśmy się na trawie, ażeby odpocząć nieco.
Dick zaproponował zabawę w małpy amerykańskie, ale przypomnieliśmy sobie w samą porę, że ogrodnik nawymyślał nam ostatnio za skakanie po drzewach. Więc urządziliśmy sobie wielkie polowanie na śniadanie. Zjedliśmy wszystko dokumentnie, po czym wykopaliśmy dół pod drzewem i schowaliśmy papiery i skórki od pomarańczy.

— Widzę zaczarowanego, białego niedźwiedzia — szepnęła Ala tajemniczo — chodźmy jego śladem…
— Ja będę niedźwiedziem — zawołał Noel i skrył się w krzakach. Pobiegliśmy za nim w głąb parku i rozpoczęła się zabawa. Chwilami znikał nam w zaroślach, to znów ukazywał się, a myśmy ścigali go, dążąc jego śladem.
— Gdy go złapiemy, zacznie się walka — rzekł Oswald — ja będę królem portugalskim na Morzu Śródziemnym!
— A ja rycerzem Waligórą — zawołał Dick.
— A ja Amazonką — powiedziała Dora (ona jedna nie przestaje być kobietą nawet w zabawie!).
— A ja będę piętnastoletnim kapitanem — zawołała Ala.
— A ja Robinsonem
— krzyknął H. O.
— Cicho… — szepnęła Ala. — Spójrzcie na prawo. Ukazuje się białe futro potwora.

Pobiegliśmy za niedźwiedziem, lecz znowu znikł w gęstwinie leśnej. Nagle, w miejscu, gdzie nigdy dotąd nie widziałem muru, zdumionym naszym oczom ukazała się biała ściana. Nie mogliśmy znaleźć Noela, a że w ścianie była furtka otwarta, przeszliśmy przez nią.

— Niedźwiedź ukrył się pośród lodowych skał — rzekł król portugalski (Oswald) — nabijam strzelbę i idę go upolować.

Otworzyłem parasol, który Dora zabiera dla Noela na wypadek deszczu. Wiecie, że poeci skłonni są do przeziębień. I ruszyliśmy dalej.
Za ścianą znajdował się piękny ogród z cudnymi kwiatami i klombami. Poszliśmy ścieżką wysypaną żółtym piaskiem. Na zakręcie ukazał się Noel. Stał z plamą atramentu na policzku (mimo próśb Dory nie zmył jej, wychodząc z domu); rozwiązało mu się sznurowadło u bucika i był wpatrzony w małą dziewczynkę, najśmieszniejszą dziewczynkę, jaką kiedykolwiek widziałem.
Wyglądała jak mała porcelanowa laleczka. Miała buzię jasną, długie złote włosy, zaplecione w dwa warkocze, czoło duże, wypukłe; policzki pełne, a oczy niebieskie. Ubrana była w czarną jedwabną sukienkę, spod której widać było strasznie cienkie nogi, obute w czarne lakierki. Siedziała na ogrodowym krześle nieruchoma i wyprostowana, a na kolanach trzymała szarego kotka.

Podchodząc usłyszeliśmy, jak pytała Noela:

— Kto ty jesteś?

Noel zapomniał, że przed chwilą jeszcze był niedźwiedziem i już bawił się w ulubioną grę.

— Jestem księciem Kamaralcaman.

Dziewczynka uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Myślałam, że jesteś zwyczajnym chłopcem. — A ujrzawszy nas, zapytała znowu. — Czy wy także jesteście książętami i księżniczkami?

Odpowiedzieliśmy jednogłośnie: tak! A ona na to:

— I ja także jestem księżniczką.

Powiedziała to z takim przekonaniem, jak gdyby to była prawda. Rzadko spotyka się dzieci, którym nie trzeba tłumaczyć wszystkiego od początku.
Nawet i wtedy mówią, że będą „na niby” królem lub czarownicą.
Ale ta dziewuszka powiedziała od razu:

— „Jestem księżniczką”.

Potem spojrzała na Oswalda.

— Zdaje mi się, że Cię spotkałam w Paryżu.

A Oswald odpowiedział:

— Być może.

Dziewczynka miała dziwny głosik i wymawiała każde słowo śpiewnie i wolno.
H. O. zapytał, jak się nazywa kot.
Miał śmieszne imię „Katinka”.
Po namyśle Dick odezwał się:

— Chodźmy gdzieś dalej. Gdy się bawimy w pobliżu okien, to zawsze ktoś się przez nie wychyli i powie: „Nie wolno”.

Dziewczynka spuściła kota na ziemię, wstała i rzekła:

— Nie wolno mi chodzić po trawie.
— Szkoda!…
— Ale pójdę z wami.
— No, to chodź!

Pobiegliśmy wszyscy w stronę furtki, usadowiliśmy się na trawie i księżniczka usiadła pośrodku. Zapytała nas, czy lubimy „dragées” (wuj Alberta-z-przeciwka powiedział mi, jak się to słowo pisze).

— Nie wiemy, jak to smakuje.

Więc księżniczka wyjęła srebrne pudełeczko z kieszeni i dała każdemu po dwie płaskie czekoladki.
Zapytałem, jak jej na imię. Ale księżniczka nie miała jednego, zwykłego imienia, lecz nieskończoną ilość nazwisk, imion i tytułów. Zaczęła je wyliczać, nie mogła dojść do końca. H. O. utrzymywał, że jest ich pięćdziesiąt, a Dick bieglejszy w liczeniu, że tylko osiemnaście.
Pierwsze były: Paulina, Aleksandra, Maria, Henryka, a kończyło się Hildegardą, Brunhildą, Kunegundą.

— Powtórz jeszcze raz — prosił H. O.

Powtórzyła od początku do końca, ale i wtedy nie zdołaliśmy zapamiętać.
Powiedzieliśmy jej nasze imiona, ale wydawały się jej zbyt krótkie. Gdy przyszła kolej na Noela rzekł głosem niezmiernie uroczystym.

— Jestem księciem Noelem, Kamaralcaman, Iwanem, Konstantym, Ryszardem, Charlemagne, Wilhelmem, Edwardem Bastabel.

Gdy księżniczka prosiła go, ażeby powtórzył, pomylił się i zapomniał połowy swych imion.

— Wstydź się, jesteś dość duży, by pamiętać swoje imiona! — powiedziała księżniczka ze śmieszną powagą. — A gdzie są wasze guwernantki i bony?
— Nie mamy żadnych.
— Jakże wam zazdroszczę! Przyszliście tutaj sami?
— Tak — rzekła Dora — przez park.
— Ach, jacyście szczęśliwi! — mówiła dziewczynka, siedząc wyprostowana jak lalka, z malutkimi rączkami skrzyżowanymi na kolanach — jacyście szczęśliwi! Jakże bym pragnęła pójść do parku i przejechać się na osiołku. Ale mi nie wolno! — westchnęła żałośnie.
— Jak to dobrze, że nam nikt niczego nie zabrania! — zawołał H. O. — jak tylko mam drobne, jeżdżę konno na ośle. Raz nawet popędziłem galopem! — Księżniczka westchnęła jeszcze żałośniej.
— Nie martw się — powiedział Noel — mam mnóstwo pieniędzy, chodź z nami, to przejedziesz się na osiołku.
— Muszę być posłuszną.

Dora przyznała jej rację, a myśmy zrobili powątpiewające miny. Zapanowało przykre milczenie. Wreszcie Ala przerwała je i zaczęła się żegnać.

— Nie odchodźcie jeszcze — poprosiła księżniczka — na którą godzinę obstalowaliście karetę?
— Mamy czarodziejską karetę, zaprzężoną w srebrne rumaki, a pojawia się na nasze życzenie! — rzekł Noel. Dziewczynka wydęła pogardliwie usteczka.

— To jest zdanie z książki.

Wtedy Noel przypomniał sobie, że przyrzekł nam ożenić się z księżniczką.

— Śpieszmy się ze ślubem, bo inaczej nie zdążymy na podwieczorek do domu.

Księżniczka była zdziwiona, ale zgodziła się na ślub.

Z chustki do nosa Dory (ona tylko miała czystą chustkę) zrobiliśmy welon dla panny młodej, a z trawy — obrączki. I pobłogosławiliśmy młodą i dobraną parę.
Następnie pokazaliśmy księżniczce różne gry, których nie znała: komórki do wynajęcia, czarnego luda, berka. Rozbawiliśmy się na dobre. Nagle, podczas największej gonitwy, księżniczka przystanęła z przerażoną minką. Na ścieżce stały dwie czarno ubrane panie o bardzo niemiłych twarzach.

— Paulino, któż są te dzieci?
— Księżniczki i książęta — odpowiedziała dziewczynka, zapominając najwidoczniej, że nie można bawić się ze starszymi.
— Księżniczki i książęta — syknęła owa pani ze złością. — To są najzwyczajniejsze dzieci.
— Zwyczajne dzieci! — zawołała dziewczynka — Jakże się cieszę! Jakże się cieszę! Gdy dorosnę, będę się bawić tylko ze zwyczajnymi dziećmi!

I podbiegła do nas i zaczęła nas ściskać i całować.
Guwernantka zaperzyła się i krzyczała na cały głos:

— Niech Jej Wysokość wraca do domu!
— Nie chcę! — tupała nóżkami księżniczka.
— Marianno, zanieś Jej Wysokość do domu.

I Marianna wzięła dziewczynkę, która posyłała nam całusy i nie przestawała wołać: Zwyczajne dzieci! Jakże się cieszę! Zwyczajne dzieci!
Pani, która została, rzekła do nas:

— Wynoście się w tej chwili, bo poślę po policję.

Więc poszliśmy. H. O. i Ala pokazywali język tej guwernantce, a Dora powiedziała.

— To była prawdziwy księżniczka i pomyśleć, że tutaj mieszka.
— Nawet księżniczki muszą gdzieś mieszkać — odpowiedział Dick.
— Gdybym wiedziała, że to nie było „na niby”, spytałabym ją o tyle rzeczy — żałowała Ala.
— A ja — rzekł H. O. — co jadła na obiad i czy ma koronę?
— A ja, czy zna królów i królową?

I poszliśmy do domu.
Na podwieczorek Eliza usmażyła grzanki z galaretką.

— Są wyśmienite. Pragnąłbym dać jej jedną — rzekł Noel z pełnymi ustami i westchnął przy tym.

Pewno myślał o swojej księżniczce.
Teraz Noel mówi o niej, że była piękna, jak dzień. Ale pamiętam dobrze, że nawet nie jest ładna.

Edith Nesbit

brytyjska pisarka i poetka, znana głównie jako autorka powieści dla dzieci.

Edith Nesbit była najmłodszym z pięciorga dzieci Johna Collisa Nesbita, chemika i właściciela szkoły rolniczej[3]. Po śmierci ojca w 1862 roku (Edith miała wtedy cztery lata) rodzina często przeprowadzała się, także poza granice Anglii, i Edith spędzała dużo czasu w zmienianych ciągle szkołach bądź u krewnych, bez kontaktu z matką i rodzeństwem. Jak pisała w autobiograficznym utworze My school-days, wywarło to znaczny wpływ na jej życie i twórczość.

Czytaj więcej >>wiki<<

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).