Hugh Lofting – Doktor Dolittle i jego zwierzęta; Rozdział XIX. Skała

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Następnego dnia obudzili się wczesnym rankiem i wstali ze swoich zasłanych jedwabiem łóżek. Słońce świeciło jasno, a wiatr wiał od południa.

Dżip węszył przez jakieś pół godziny, a potem podszedł do Doktora i pokręcił głową.

— Póki co nie wyczułem tabaki — powiedział. — Musimy poczekać, aż powieje wiatr wschodni.

Ale nawet, kiedy — o trzeciej po południu — rzeczywiście powiał wiatr ze wschodu, pies również nic na nim nie wyczuł.

Chłopiec był tak zawiedziony, że znów zaczął płakać. Powtarzał, że nikt nie potrafi znaleźć jego wujka. Ale Dżip powiedział Doktorowi tylko tyle:

— Wyjaśnij, że kiedy wiatr powieje z zachodu, znajdę wujka, choćby był i w Chinach. O ile tylko nadal zażywa tę samą tabakę.

Wiatr zachodni powiał dopiero trzy dni później. Był wczesny, piątkowy poranek — słońce dopiero wstało. Nad morzem wisiała delikatna, wilgotna mgiełka. Wiał ciepły, przyjemny wiatr.

Gdy tylko Dżip się obudził, zaraz pobiegł na pokład i skierował nos na zachód. Potem bardzo się ucieszył i pognał z powrotem na dół, żeby obudzić Doktora.

— Doktorze! — zawołał. — Udało się! Doktorze! Doktorze! Pobudka! Udało się! Wiatr wieje z zachodu i nie czuć na nim nic poza tabaką. Chodź na pokład i obróć statek! Szybko!

Więc Doktor wytoczył się z łóżka i poszedł do steru, żeby skierować statek we właściwą stronę.

— Ja pójdę teraz na dziób — oznajmił Dżip. — A ty obserwuj mój nos. Statek musi płynąć tam, gdzie się obrócę. Mężczyzna, którego szukamy, najwyraźniej jest niedaleko, bo zapach jest bardzo silny. A wieje cudowny, wilgotny wiatr. Patrz uważnie!

Przez cały ranek Dżip stał na dziobie okrętu, węszył na wietrze i wskazywał Doktorowi drogę. A pozostałe zwierzęta, siedząc wraz z chłopcem na pokładzie, wlepiały w psa zachwycone spojrzenia.

Mniej więcej w porze lunchu Dżip poprosił Dab-Dab, żeby przekazała Doktorowi, że zaczyna się niepokoić i że muszą porozmawiać. Więc Dab-Dab poszła na rufę i przyprowadziła stamtąd Doktora, a Dżip powiedział mu:

— Wujek chłopca głoduje. Musimy przyspieszyć.
— Skąd wiesz, że głoduje? — spytał Doktor.
— Bo zachodni wiatr niesie ze sobą jedynie zapach tabaki — wyjaśnił Dżip. — Gdyby mężczyzna coś gotował, na pewno wyczułbym jedzenie. Ale on nie ma nawet słodkiej wody do picia. Zażywa tylko wielkie porcje tabaki. Zbliżamy się do niego. Wiem, bo zapach staje się silniejszy z każdą chwilą. Ale musimy się pospieszyć, bo na pewno umiera z głodu.
— W porządku — powiedział Doktor. Posłał Dab-Dab, żeby poprosiła jaskółki o pomoc. Miały znów pociągnąć statek, tak samo, jak gdy uciekli przed piratami.

Tak więc dzielne ptaki raz jeszcze chwyciły za sznury i sznurki.

Po chwili łódź zaczęła przecinać fale z zawrotną prędkością. Płynęła tak szybko, że ryby musiały uskakiwać jej z drogi, żeby ujść z życiem.
Zwierzęta ledwie mogły ustać z podekscytowania. Nie patrzyły już na Dżipa, tylko na rozciągające się przed statkiem morze. Wypatrywały plaży czy wyspy, na której mógłby znajdować się głodujący mężczyzna.

Mijały jednak godziny, a statek wciąż ślizgał się po falach. Nigdzie nie było widać choćby skrawka lądu.

Zwierzęta przestały ze sobą rozmawiać. Usiadły, ciche i zdenerwowane. Chłopiec znów posmutniał, a na pysku Dżipa malował się niepokój.

Nareszcie, późnym popołudniem, tuż przed zachodem słońca, Tu-Tu, która siedziała na czubku masztu, nagle przeraziła wszystkich, gdy zawołała ile sił w płucach:

— Dżipie! Dżipie! Widzę przed nami wielką skałę! Spójrz. Tam, gdzie niebo spotyka się z wodą. Widzisz, jak odbija się od niej światło słońca? Wygląda, jakby była zrobiona ze złota! Czy to stamtąd dochodzi zapach?

Dżip odkrzyknął:

— Tak. Właśnie stamtąd. Tam jest mężczyzna, którego szukamy. Nareszcie!

Kiedy podpłynęli bliżej, zorientowali się, jak duża jest skała — była wielka jak rozległe pole. Nie rosły na niej drzewa, nie było trawy. Nic tylko kamień, gładki jak skorupa żółwia.

Doktor opłynął skałę, ale nigdzie nie było widać mężczyzny. W końcu przyniósł spod pokładu lunetę, a zwierzęta wytężyły wzrok.

Ale na skale nie było żywej duszy. Ani ludzi, ani mew, ani rozgwiazd czy choćby skrawka wodorostów.

Cała załoga nadstawiła uszu, licząc, że rozlegnie się w końcu jakiś dźwięk. Słychać było jednak tylko łagodny chlupot fal, które biły o burty statku.

Wtedy zwierzęta zaczęły wołać:

— Hej tam! Ahoooj! — krzyczały, aż pozdzierały sobie gardła. Ale odpowiedziało im tylko echo.

Chłopiec wybuchnął płaczem.

— Boję się, że już nigdy nie zobaczę wujka! — zachlipał. — Co ja powiem krewnym w domu?

Ale Dżip przywołał do siebie Doktora.

— On musi gdzieś tu być! Musi! Musi! Zapach dochodzi właśnie z tego miejsca. Mężczyzna na pewno tu jest. Podpłyń bliżej, żebym mógł wyskoczyć na skałę.

Doktor posłusznie podprowadził statek bliżej brzegu, żeby rzucić kotwicę. Potem on i Dżip razem zeskoczyli na kamienie.

Dżip natychmiast przycisnął nos do ziemi i zaczął biegać tam i z powrotem, to pod górę, to w dół, z jednego krańca wyspy na drugi. Kluczył, zataczał koła, zawracał, a Doktor deptał mu po piętach, choć ledwie mógł złapać oddech.

Nareszcie Dżip szczeknął głośno i usiadł. Kiedy podbiegł do niego Doktor, okazało się, że pies patrzy w głąb wielkiej, głębokiej dziury, znajdującej się na samym środku skalistej wysepki.

— Wuj chłopca jest tam, w dole — powiedział cicho Dżip. — Nic dziwnego, że durne orły go nie wypatrzyły! Człowieka znajdzie tylko pies.

Tak więc Doktor wskoczył do dziury, która okazała się wejściem do długiego tunelu, prowadzącego głęboko pod ziemię. Zapalił zapałkę i ruszył naprzód w ciemności. Dżip szedł tuż za nim.

Zapałka niedługo zgasła, więc Doktor musiał zapalić kolejną, a potem jeszcze jedną.

Nareszcie tunel się skończył. Doktor zobaczył przed sobą maleńkie pomieszczenie o kamiennych ścianach.

Na jego środku leżał mężczyzna z głową wspartą na ramieniu. Smacznie spał!
Dżip podszedł bliżej i obwąchał coś, co leżało na ziemi tuż obok niego. Doktor schylił się i podniósł ogromną tabakierkę… wypełnioną po brzegi czarną tabaką Rappee!

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Hugh Lofting

ur. 14 stycznia 1886 w Maidenhead, Berkshire w Anglii, zm. 26 września 1947 w Topanga w Kalifornii) – brytyjski autor literatury dziecięcej, znany głównie jako twórca cyklu książek o rozumiejącym mowę zwierząt doktorze Dolittle.

Czytaj więcej >>wiki<<