Eliza Sarnacka-Mahoney – Opowieść o tym, co najważniejsze
Posłuchaj
Przeczytaj
W kącie podwórka, rozpostarty na czterech kolumnach z cegieł był sobie daszek z folii. Pod nim, przekrzywiony na bok na skutek znaczącego wgięcia przy podstawie stał sobie blaszany pojemnik na śmieci. Był bardzo stary, zardzewiały i nie mniej cuchnący.
W środku pojemnika – tak to przynajmniej wyglądało z boku – panował straszliwy bałagan. Większość wrzucanych tu worków pękała już w chwili lądowania i nowe śmieci natychmiast mieszały się ze starymi. W rzeczywistości jednak w pojemniku panowała ścisła hierarchia.
Rządziły w nim śmieci, które miały miejsce na samym dnie. Zalegały tam od niepamiętnych czasów, gdyż nikt nigdy nie opróżniał pojemnika do końca. Wymagały dla siebie posłuchu z racji swego wieku i doświadczenia. Po nich najważniejsze były śmieci poprzyklejane do ścianek. Były tylko nieco mniej zgniłe, bo też potrafiły oprzeć się śmieciarce przez bardzo długi czas. Najmniej ważne były śmieci bieżące, mieszkające w pojemniku góra kilka dni, znikające, gdy tylko przed podwórkiem parkowała charakterystyczna, żółta ciężarówka. Śmieci bieżące buntowały się niekiedy przeciwko tym porządkom, ale nikt nie traktował ich uwag poważnie. Wiadomo było, że leżąc luzem i nie mając dostępu do żadnej ściany ani uchwytu, nie miały szans na ratunek. Były pospolite i wymienne.
Pewnego dnia ktoś wrzucił do pojemnika pustą, plastikową torbę. Nikt się tym szczególnie nie przejął, na śmietniku często lądują plastikowe torby.
Ale z nadejściem nocy torba nagle zaczęła szlochać.
— Wypuśćcie mnie! Wypuśćcie!– prosiła wysokim, piskliwym głosem i szeleściła na cały pojemnik.
Leżące obok, zardzewiałe nożyczki przewróciły znudzonymi oczami i wedle życzenia obcięły torbie związane w supeł rączki. Ze środka natychmiast wyskoczyła papierowa, pomalowana dziecinną ręką lalka. Rozejrzała się z niedowierzaniem wokół i krzywiąc się z obrzydzenia zapiszczała znowu:
– To nie jest moje miejsce. Ja jestem księżniczką!
Śmieci zarechotały, jakby im opowiedziano najlepszy kawał. W dodatku zaczął padać deszcz i zaczął zmywać z księżniczki wszystkie jej kolory.
— Może kiedyś nią byłaś – ziewnęła cuchnąca, ziemniaczana obierka – Ale teraz jesteś tylko rozmoczonym kawałkiem papieru. Pogódź się z tym.
— O nie! – zaprzeczyła księżniczka. – Jestem księżniczką i czekam na księcia z bajki. On mnie uratuje.
Tym razem śmieci zarżały tak, aż zatrząsł się cały pojemnik, a na dnie zbudziła się skórzana podeszwa, która była w pojemniku najważniejsza.
— Co się tu się dzieje? – Podeszwa była rozsierdzona, że jej przerwano odpoczynek, więc gramoląc się na górę rozdawała kopniaki na lewo i na prawo.
Na widok papierowej księżniczki najpierw ryknęła śmiechem, potem popukała się w swe pleśniejące czoło i powtórzyła to, co już orzekli przed nią inni.
Księżniczka znalazła w pojemniku słoik po dżemie i tam się schowała. Było jej przykro, że się z niej naśmiewano. Usiłowała coś tłumaczyć, ale z czasem przestała odpowiadać na zaczepki i kpiny. Zrozumiała, że im bardziej się broniła, tym mocniej z niej szydzono, a im dokładniej próbowała wytłumaczyć swoją sytuację, tym bardziej jej nie słuchano.
Pod koniec tygodnia przed bramą podwórka zaparkowała żółta śmieciarka i na horyzoncie zamajaczyły znajome postacie w pomarańczowych kombinezonach.
— I co, księżniczka, nadal się upierasz, że zdąży po ciebie przyjechać twój książę z bajki? – zadrwiła skorupa z talerza, a tłusty papier po maśle z uciechy aż zwinął się w trąbkę.
Kombinezony schwyciły pojemnik za uszy i pociągnęły go w kierunku ulicy. Wewnątrz pojemnika nikt nie odpowiedział na zaczepkę skorupy. Ani na szyderstwo ze strony kilku innych odpadków. Za to ziemniaczana obierka oświadczyła, że słoik po dżemie, który jeszcze wczoraj na niej stał, zniknął.
Śmieci poruszyły się niespokojnie i nagle wszystkim zrobiło się głupio. Podeszwa próbowała coś powiedzieć, wyśmiać papierową księżniczkę, ale nikt jej nie posłuchał. Przez stęchłe, skarlałe umysły niczym promień światła zaczęła wędrować historia księżniczki, otwierając w nich drzwi i zakamarki, do których nikt dawno nie zaglądał. Marzenia, nadzieje i skrywane myśli buchnęły z pojemnika z taką siłą, że pomarańczowe kombinezony najpierw od niego w przerażeniu odskoczyły, a potem ścisnęły rękami nosy i usta.
— A żebyż go! – wrzasnął jeden kombinezon do drugiego – Co za odór! Czego ci ludzie tutaj nawrzucali?
Rozzłoszczone, kombinezony tak wytarmosiły pojemnik, że tym razem wyleciało z niego absolutnie wszystko, do ostatniego włosa i ostatniego kłębka kurzu. Z piskiem opon śmieciarka odjechała w dalszą drogę.
— Nie wierzyliśmy jej! – załkała ziemniaczana obierka rozglądając się po wysypisku. – Nie wierzyliśmy w to, co najważniejsze.
Podeszwa leżąca obok obierki ostatnim wysiłkiem woli uderzyła ją między oczy, a potem rozpadła się do końca.
Eliza Sarnacka-Mahoney
Urodziła się i wychowała w Zambrowie. Obecnie mieszka w Kolorado w USA. Ukończyła studia anglistyczne na UW, była stypendystką University of Durham w północnej Anglii.
Pracowała jak nauczycielka, redaktorka, korektorka i tłumaczka. Dziś jest przede wszystkim dziennikarką i pisarką, a także propagatorką dwujęzycznego wychowania.
Największą miłością i inspiracją Jej życia są córki Natalia i Wiktoria oraz ich genialny tata. Dzięki nim wie że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć.
Strona autorki: >>klik<<
Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Dowiedz się więcej ? klik.
Zostaw komentarz