Eliza Sarnacka-Mahoney – Idealne Walentynki Jeżyka

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

– Poproszę o bukiet róż. Tylko muszą być największe i najładniejsze. W dniu zaręczyn moja Katarzynka zasługuje wyłącznie na to, co najlepsze! – Zaanonsował Jeżyk wkraczając do kwiaciarni.
– Oświadczyny w Walentynki! Co za cudowny pomysł! – Rozczuliła się pani Żuczkowa, kwiaciarka. Tajemniczo uniosła do góry palec i zniknęła na zapleczu. Po chwili wyniosła stamtąd największy i istotnie najpiękniejszy bukiet czerwonych róż, jaki można sobie  wymarzyć.
– Te będą dobre? – Upewniła się. – Zawsze mam w zanadrzu coś specjalnego dla specjalnych klientów na specjalne okazje.
– Idealne! – ucieszył się Jeżyk.

Podziękował i potruchtał dalej.

Zatrzymał się przed cukiernią. Wystawa założona była smakowitościami. Każdy znalazłby coś dla siebie. Jeżyk zmarszczył jednak czoło, znak, że nie dostrzegł wśród łakoci tego, czego szukał. Wbiegł do środka.

– Potrzebna mi bombonierka czekoladek w kształcie jabłuszek. To ulubione owoce Katarzynki i chcę jej sprawić niespodziankę z okazji Walentynek.
– Genialne! – Pochwalił go sprzedawca, pan Chomiczyński.
– Planuję również poprosić ją o rękę – uzupełnił Jeżyk.
– Kawalerze, moje gratulacje! Będzie z was piękna para! – Zawołał cukiernik.
– Dziękuję! Tylko wygląda na to, że nie ma pan w ofercie … – zaczął Jeżyk, ale sprzedawca nie dał mu dokończyć.

Zniknął w kuchni, a minutę później wymaszerował z niej z foremką dopiero co wyjętych z lodówki czekoladek. Zdjął z półki czerwone pudełko w kształcie serca, wyłożył je ozdobnym papierem i ułożył na nim wszystkie czekoladki w kształcie jabłuszek, jakie miał w formie. Jeszcze tylko ozdobna wstążka do przewiązania bombonierki i – gotowe!

Jeżyk był przeszczęśliwy. Błyszcząca torebka, w którą cukiernik wsunął prezent idealnie dopełniała całości.
Pozostała już tylko jedna rzecz. Potrzebował eleganckiego ubrania. Oświadczyny to niezwykle ważna okazja i należy się w związku z tym odpowiednio zaprezentować. Ponieważ był niskiego wzrostu, o krótkich kończynach, za to z dość sporym brzuszkiem konieczne były przeróbki. Krawiec pracujący w sklepie z odzieżą zdjął z niego miarę i umówili się, że Jeżyk odbierze swój garnitur, koszulę oraz krawat nazajutrz, w walentynkowy poranek.

To będzie piękny, radosny dzień! – pomyślał Jeżyk ledwie otworzył następnego dnia oczy. Ale dzień, choć nosił nazwę święta zakochanych, akurat nie miał ochoty być ani piękny, ani radosny. Okutany w szarobure chmury obficie polewał świat deszczem i sprawiał, że chodniki i ulice pokrywały się breją z błota oraz topiącego się śniegu. Silny wiatr niemal łamał drzewom konary, a przechodniom zdzierał czapki z głów.
Mam porządny parasol i kalosze. Nie straszna mi żadna pogoda! – machnął ręką Jeżyk i wybiegł z domu.
Krawiec jeszcze kończył przyszywać guziki do koszuli, trzeba więc było poczekać. Ponieważ jednak Jeżyk przezornie zabrał z domu i kwiaty, i czekoladki,  postanowił, że nie będzie już tam wracać. Przebierze się w sklepie i stamtąd ruszy prosto na spotkanie z  Katarzynką. Byli umówieni w miłej kawiarni po drugiej stronie miasta.

Podśpiewując dotarł na przystanek tramwajowy. Przepiękny bukiet róż wzbudził zainteresowanie starszej damy z psem, która też czekała na tramwaj. Jeżyk z przejęciem opowiadał jej o Katarzynce, a ona i życzyła mu wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
Dopiero gdy oboje odwrócili się w stronę nadjeżdżającego tramwaju dokonali strasznego odkrycia. Bombonierka dla Katarzynki leżała w błocie, a pies damy kończył wyjadać z niej ostatnie czekoladki! Musiał ją wyciągnąć z torebki, gdy nie zwracali na niego uwagi zajęci  rozmową! Dama nie wiedziała jak ma Jeżyka przepraszać za łakomstwo swego pupila, ale Jeżyk podjął decyzję. Nie będzie zmieniał planów. Z czekoladkami czy bez, wciąż miał zamiar oświadczyć się ukochanej.

W tramwaju był tłok. W taką pogodę nikt nie miał ochoty spacerować po ulicach i każdy chciał podjechać, choćby jeden przystanek. Jeżyk już dawno ustąpił miejsca osobie, która potrzebowała go bardziej od niego i stał jedną ręką ściskając bukiet, drugą przytrzymując się poręczy bezpieczeństwa. Za mostem tramwaj wziął ostry zakręt. Tłum zafalował, a młody osobnik, który akurat zdjął rękę z poręczy, by wyciągnąć z kieszeni telefon runął na Jeżyka. A raczej – prosto na jego bukiet.

– Przepraszam, nie chciałem! Tak mi przykro! Pomogę to panu pozbierać? – Młodzian czuł się okropnie patrząc na wygiętą bólem twarz Jeżyka i szczątki róż rozsypane po butach pasażerów.
– Trudno. Stało się – pokręcił głową Jeżyk i wysiadł, bo właśnie był jego przystanek.

Przeglądając się w szklanych drzwiach odjeżdżającego tramwaju uśmiechnął się jednak. Był bez róż i bez czekoladek, ale trzeba przyznać, prezentował się  nadzwyczajnie. Nowe ubranie leżało na nim doskonale i widać było od razu, że ktoś tak elegancki ma wobec swej ukochanej bardzo poważne zamiary i kocha ją nad życie. Przymknął oczy wyobrażając sobie minę Katarzynki, gdy go ujrzy zmierzającego do stolika.
Chlust! Spod kół ciężarówki wyprysnęła kałuża błota. Jeżyk uskoczył, ale … było już za późno. Wstrząśnięty aż wypuścił z rąk parasolkę. Wiatr natychmiast porwał ją do góry i posadził na czubku drzewa.

– Do licha z taką pogodą! I z piratami drogowymi! – Wykrzyknął za ciężarówką jakiś pan i podszedł do Jeżyka. – Proszę wziąć mój – podał mu własny parasol. Sam wciągnął na głowę kaptur. – Odda pan ubranie do porządnej pralni i śladu nie będzie – usiłował pocieszyć Jeżyka.
– Ale z zaręczyn też już teraz nic nie będzie – pociągnął nosem Jeżyk.
– Ja bym nie rezygnował – doradził mu nieznajomy. – I pana narzeczona też by chyba tego nie chciała. – Uśmiechnął się tajemniczo i skinął głową w kierunku okna, które mieli za plecami.

Biedny Jeżyk. Przygnieciony nieszczęściami, jakie go prześladowały kompletnie nie zauważył, że stali tuż przy witrynie kawiarni, w której umówił się z Katarzynką. Szyba była przyciemniona ale widać było wyraźnie, że ze środka macha do nich wesoło jakaś urocza młoda dama.

– Nie ma pan wyjścia. Teraz już musi pan tam wejść – poklepał Jeżyka po ramieniu nieznajomy. – A jeśli mogę coś doradzić – nachylił się Jeżykowi do ucha. – Prawdziwa miłość nie potrzebuje oprawy. Powodzenia, młodzieńcze!
Jeżyk stanął przed Katarzynką z niepewną miną.
– To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej – zaczął.
– Co miało wyglądać? – Nie zrozumiała Katarzynka.
– Dzisiejszy dzień. Walentynki. Miały być idealne. Miałem podarować ci najpiękniejszy bukiet róż i czekoladki w kształcie jabłuszek, i miałaś ujrzeć przed sobą nie Jeżyka, którego znasz na co dzień, ale wytwornego eleganta, w towarzystwie którego poczujesz się jak prawdziwa księżniczka. Tymczasem … – z jednej kieszeni wyciągnął bombonierkę z widocznymi śladami psich zębów, z drugiej wiecheć połamanych róż.

Żałosnym wzrokiem omiótł swoje mokre ubranie. – Przepraszam. Zasługujesz na kogoś innego, niż ja.

– Jeżyku, ale ja nie chcę nikogo innego! – Wykrzyknęła Katarzynka. – Kocham cię takim jakim jesteś. W twoim towarzystwie zawsze czuję się jak księżniczka. Nie potrzebuję do tego róż, czekoladek ani wieczorowego stroju.
– Naprawdę?
– Naprawdę!
– W takim razie …- Jeżyk przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy, którą zabrał tego dnia z domu. Sięgnął do kieszeni. Była tam. Dokładnie w miejscu, w którym ją schował. Nikt mu jej nie odebrał ani nie zniszczył! – Wyjdziesz za mnie? – Przyklęknął przed Katarzynką i wyciągnął do niej rękę z zaręczynowym pierścionkiem.
– Tak! – Odpowiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Ludzie wokół zaczęli klaskać i wznosić toasty.

Nieznajomy z ulicy zadarł do góry głowę i wystawił przed siebie rękę.
– Przestało padać! – Odkrył z zadowoleniem i ściągnął z głowy kaptur. – Ale co się dziwić, miłość wszystko zmienia!

Gdyby Jeżyk i Katarzynka nie byli tacy zajęci świętowaniem swoich zaręczyn i zerknęli w okno, pewnie by dostrzegli, że w miejscu, którym jeszcze przed chwilą stał nieznajomy teraz drepcze gołąb. A potem podrywa się i szybuje ku niebu, gdzie przez wełnę chmur, pojedynczymi plamkami światła zaczynają przebijać się promienie słońca.

Eliza Sarnacka-Mahoney na #TataMariusz

Eliza Sarnacka-Mahoney

Urodziła się i wychowała w Zambrowie. Obecnie mieszka w Kolorado w USA. Ukończyła studia anglistyczne na UW, była stypendystką University of Durham w północnej Anglii.

Pracowała jak nauczycielka, redaktorka, korektorka i tłumaczka. Dziś jest przede wszystkim dziennikarką i pisarką, a także propagatorką dwujęzycznego wychowania.

Największą miłością i inspiracją Jej życia są córki Natalia i Wiktoria oraz ich genialny tata. Dzięki nim wie że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć.

Strona autorki: >>klik<<

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.