Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Taniec gnomów

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Dawno temu, gdy świt był o zmroku,
a wróble ćwierkały w ludzkiej mowie,
gdy słońce zachodziło li tylko raz w roku,
snuto opowieść o pewnej wdowie…

…która poślubiła pewnego wdowca. Oboje mieli córki z pierwszego małżeństwa. Córka wdowca miała na imię Serena, a córka wdowy Gordiana. Macocha nienawidziła Sereny, która była dobra i piękna, zrobiłaby zaś wszystko dla swojej Gordiany, choć ta była zła i brzydka.

Cała rodzina mieszkała w książęcym zamku, oddalonym o trzy mile od najbliższej wioski. Na wiodącej do zamku drodze, pośród tysiącletniego lasu bukowego, znajdowało się rozdroże. W księżycowe noce tańcowały tam w kółku psotliwe gnomy, które zamieszkiwały te okolice i straszyły przejeżdżających przez las podróżnych.

Macocha, która dobrze wiedziała o istnieniu tych figlarnych stworzeń, pewnego niedzielnego wieczoru rzekła do swej pasierbicy:

— Sereno, zostawiłam w kościele swoją książeczkę do nabożeństwa. Przynieś mi ją.
— Mamo, przecież jest noc…
— Ale księżyc świeci jaśniej niż słońce!
— Mamo, boję się! Pójdę tam o świcie.
— Masz iść teraz! — nalegała macocha.
— Mamo, niech Gordiana idzie ze mną.
— Gordiana dotrzyma mi towarzystwa. Idź już!

Serena nic już więcej nie powiedziała i udała się w drogę. Gdy znalazła się w lesie, zwolniła kroku, mocno przyciskając do piersi szkaplerzyk.
W pewnym momencie zamajaczyło jej między drzewami rozświetlone księżycowym blaskiem rozdroże.
Pośrodku drogi tańczyły gnomy.

Serena schowała się za pniami drzew i z zapartym tchem obserwowała ich harce. Były to stworzenia garbate i kulawe niczym starcy, małe niczym dzieci, miały długie, rudawe brody, fikuśne, czerwono-zielone kubraczki i fantazyjne kapturki. Tańczyły w kręgu, śpiewając skrzekliwie przy wtórze nocnych ptaków. Na samą myśl, że będzie musiała obok nich przejść, dostała gęsiej skórki, jednak nie miała innego wyboru, wszak nie mogła wrócić do domu bez książeczki do nabożeństwa. W końcu się przemogła i ruszyła naprzód spokojnym krokiem.

Na jej widok gnomy się rozstąpiły — te czerwone stanęły po jednej, te zielone po drugiej stronie drogi — zupełnie jakby chciały ją przepuścić. Gdy dziewczyna znalazła się już między nimi, zamknęły krąg i rozpoczęły taniec na nowo. A jeden ze stworów wręczył jej grzyb i kwiat paproci.

— Śliczna dziewczynko, zatańcz z nami!
— Z przyjemnością, jeśli to sprawi wam radość.

I Serena zatańczyła w blasku księżyca z takim wdziękiem, że gnomy aż oniemiały z zachwytu.

— Och! Cóż to za urocza dziewczynka! — rzekł pierwszy z nich.
— Niech stanie się jeszcze raz tak samo piękna i słodka! — powiedział drugi.
— Och! Cóż to za urocza dziewczynka! — zawtórował im trzeci.
— Niech stanie się jeszcze piękniejsza i jeszcze słodsza! — krzyknął czwarty.
— Niech wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem z jej lewego ucha wypadnie perła — rzekł piąty.
— A każda rzecz na jej życzenie niech zamieni się w złoto! — powiedział szósty.
— Niech tak się stanie! Niech tak się stanie! Niech tak się stanie! — skrzeczeli radośnie.

Chwycili się za ręce, podejmując swój zawrotny taniec. Potem rozpierzchli się nagle bez śladu, a Serena ruszyła przed siebie. Kiedy dotarła do wsi, musiała obudzić kościelnego, bo świątynia była już zamknięta.

Wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem z lewego ucha wydobywała się raz po raz drogocenna perła, odbijała się od jej ramienia i spadała na ziemię. Kościelny zaczął je zbierać. Serena wzięła książeczkę do nabożeństwa i wróciła do pałacu. Macocha przyglądała jej się zdumiona. Serena jaśniała bowiem niespotykanym pięknem:

— Czy nie spotkało cię w drodze żadne nieszczęście?
— Nie, matko — rzekła dziewczyna i opowiedziała macosze o całym zdarzeniu, a wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem z jej lewego ucha wypadała perła.

Macochę zżerała zazdrość.

— A co z moją książeczką do nabożeństwa? — zapytała.
— Proszę!

Zniszczona, skórzano-miedziana okładka książeczki przemieniła się w złoto wysadzane diamentami.
Macocha oniemiała.
Zapragnęła, żeby to samo spotkało jej córkę. W następną niedzielę o tej samej porze nakazała jej udać się do kościoła po książeczkę.

— Sama? Nocą? Mamo, czyżbyś oszalała? — rzekła Gordiana, wzruszając ramionami.
— Słuchaj się mnie, moja droga, a ręczę, że spotka cię wielkie szczęście.
— Sama sobie idź! — odparła Gordiana, która nie zwykła okazywać matce posłuszeństwa.

W końcu rodzicielka groźbą lania przekonała córkę, by udała się do wsi po książeczkę. Gdy Gordiana znalazła się na rozświetlonym księżycowym blaskiem rozdrożu, gnomy przerwały taniec i stanęły po obu stronach drogi, a gdy dziewczyna była już między nimi, wówczas zamknęły krąg. Jeden z gnomów wręczył jej grzyb i kwiat paproci, zapraszając do wspólnego tańca.

— Moimi partnerami do tańca są tylko książęta i baronowie, a nie takie paskudne ropuchy jak wy! — odparła opryskliwie Gordiana.

Wyrzuciła grzyb i kwiat paproci, po czym zaczęła bić pięściami i kopać na oślep, chcąc wydostać się z kręgu małych tancerzy.

— Cóż to za brzydkie i wredne dziewuszysko! — powiedział pierwszy z gnomów.
— Niech stanie się dwa razy brzydsza i dwa razy wredniejsza niż jest! — rzekł drugi.
— Niech wyrośnie jej garb! — krzyknął trzeci.
— Niech zacznie kuleć! — odparł czwarty.
— Niech z każdym wypowiadanym przez nią słowem z jej ust wyjdzie skorpion! — powiedział piąty.
— I niech wszystko, czego się dotknie, pokryje się śliną! — rzekł szósty.
— Niech tak się stanie! Niech tak się stanie! Niech tak się stanie! — skrzeczeli rozgniewani.

Złapali się za ręce i zaczęli tańczyć, po czym przerwali krąg i zniknęli bez śladu.
Gordiana wzruszyła ramionami, udała się do kościoła, zabrała książeczkę do nabożeństwa i wróciła do pałacu.
Na jej widok matka wrzasnęła przeraźliwie:

— Gordiano, córko moja! Któż cię tak oszpecił?!
— Ty, bo wystawiasz mnie na takie niebezpieczeństwo!

I wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem z jej ust wychodził skorpion i schodził wzdłuż jej ciała.

Gordiana wyciągnęła z kieszeni książeczkę i podała ją matce, która natychmiast upuściła ją ze wstrętem na ziemię i krzyknęła:

— Co za obrzydlistwo! Cała się lepi od śliny!

Garbata, kulawa i jeszcze szpetniejsza córka napawała macochę prawdziwą rozpaczą. Zaprowadziła ją do swoich komnat i oddała w opiekę lekarzy, którzy nadaremno usiłowali ją wyleczyć.

Tymczasem rozeszła się pogłoska o olśniewającej urodzie i dobrym sercu Sereny. Zewsząd zaczęli przybywać do pałacu książęta i baronowie, jednakże okrutna macocha odmawiała wszystkim kandydatom jej ręki.

Król Persegonii nie dowierzał swoim posłańcom, zapragnął więc osobiście udać się do pałacu. Oczarowany pięknem Sereny poprosił od razu o jej rękę.

Na tę wieść w macosze aż żółć się zagotowała, ale ukłoniła się przed królem z wdzięcznością. W jej głowie jednak zrodził się od razu nikczemny plan, by podstawić Gordianę zamiast Sereny. Ślub wyznaczono na następny tydzień. Nazajutrz król posłał Serenie w darze drogocenne kolczyki, naszyjniki i złote bransolety wysadzane diamentami.

Po pannę młodą przyjechał do pałacu orszak królewski. Macocha obwiesiła Gordianę kosztownościami, Serenę zaś zamknęła w cedrowej skrzyni.

Król wyszedł z pozłacanej karocy i uchylił drzwiczki, zapraszając oblubienicę do środka. Macocha zakryła uprzednio oblicze Gordiany gęstym welonem. Dziewczyna pozostawała jakby głucha na czułe słowa oblubieńca.

— Dlaczego narzeczona się do mnie nie odzywa?
— Wasza wysokość, moja córka jest nieśmiała.
— Ale przecież wczoraj była tak rozmowna…
— Podniosłość dzisiejszego dnia odbiera jej mowę…

Król spoglądał na przyszłą małżonkę z uczuciem.

— Sereno, zdejmij welon, pozwól mi cię choć na chwilę zobaczyć.
— To niemożliwe, wasza wysokość — wtrąciła się macocha — panujący w karocy chłód jej zaszkodzi. Odsłoni lico zaraz po weselu.

Król począł się niepokoić.
Byli w drodze do kościoła, matka cieszyła się już, że jej chytry plan się powiedzie.
W pobliżu przepływał ruczaj, roztargniona i nierozważna Gordiana zapomniała się nagle i krzyknęła:

— Mamo, chce mi się pić!

Ledwie wypowiedziała tych pięć słów, a pięć czarnych skorpionów wyłoniło się spod welonu i zbiegło po jej białej sukni.
Król oraz ojciec Sereny podskoczyli z przerażenia i zerwali welon z głowy dziewczyny. Ujrzeli obrzydliwe i straszne oblicze Gordiany.

— Najjaśniejszy panie, te perfidne kobiety chciały nas oszukać!

Król kazał zatrzymać orszak, po czym wskoczył na koń i puścił się galopem do pałacu swojej narzeczonej.
Wbiegł po schodach na górę i jął się rozglądać po pokojach, głośno wołając:

— Sereno, Sereno! Gdzie jesteś?
— Tutaj, wasza wysokość!
— Gdzie?
— W cedrowej skrzyni!

Król podważył wieko mieczem i rozerwał zamknięcie. Z wnętrza wyskoczyła Serena, blada i piękna. Król wziął ją na ręce i pomógł jej dosiąść konia. Wrócili do miejsca, w którym zatrzymał się orszak. Serena zajęła w królewskim powozie należne miejsce między swym ojcem a oblubieńcem.

Wyprawiono huczne wesele.
A macocha wraz z okrutną córką uciekły do lasu i słuch o nich zaginął.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<