Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Młynarz i jego pan

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Gdy koguty miały kły
i śnieg czarny padał zły
(dzieci, wnet nadstawcie ucha,
baśni tej niech każdy słucha),
gdy koguty miały kły,
wtedy właśnie gdy, gdy, gdy…

…żył sobie pewien młynarz, który już od czterech lat nie płacił swojemu panu czynszu za młyn.

Jego panem był bardzo bogaty, a w dodatku wyniosły i okrutny właściciel ziemski, który miał żonę o wiele okrutniejszą od siebie.

Któregoś dnia, wracając w złym humorze z nieudanego polowania, zastrzelił krowę młynarza.

Widziała to żona młynarza i pobiegła ze szlochem do domu:

— To już nasz koniec! Ten potwór zabrał nam nawet naszą krowę!

Młynarz nie odezwał się ani słowem.

Ściągnął skórę ze zwierzęcia i wyruszył do miasta, by ją sprzedać. Jako że noc zastała go akurat, gdy przejeżdżał przez las nawiedzany przez rozmaitych zbójców, zdjęty strachem postanowił wspiąć się na drzewo i przeczekać do świtu w jego konarach.

Niedługo potem tuż pod drzewem zjawiła się banda rabusiów, którzy kłócili się głośno o podział zrabowanego łupu. Młynarz zarzucił na siebie krowią skórę i zeskoczył między nich, wymachując rogami i kopytami na wszystkie strony. Przekonani, że samego diabła zobaczyli, zbójcy uciekli w popłochu.

Porzucone złote monety młynarz zebrał do skóry i zaniósł do swojego domu. Było ich tak dużo, że cała długa noc minęła i świt zdążył nastać, a razem z żoną jeszcze ich liczyć nie skończyli. Posłał więc żonę do swojego pana, by pożyczyła od niego korzec.

— Po co wam mój korzec? — spytał ją zdziwiony pan.
— Żeby policzyć nasze pieniądze, mój panie.
— Żarty sobie ze mnie stroisz?
— W żadnym wypadku! Chodź ze mną, panie, a sam zobaczysz.

Pan poszedł i zobaczył lichy stół młynarza cały zasłany złotymi monetami.

— Skąd te wszystkie pieniądze?! — zawołał pan.
— Za krowią skórę, mój panie — odparł młynarz. — Sprzedałem ją w mieście. Chciałem ci podziękować, że zabiłeś mi krowę.

Pan czym prędzej pobiegł do swego domu, kazał zabić wszystkie swoje krowy, ściągnąć z nich skóry i zapakować je na wóz zaprzężony w cztery konie, a następnie osobiście udał się do miasta, by je sprzedać.

— Ile kosztuje ta skóra? — spytał go garbarz.
— Korzec złotych monet — odparł pan.
— Wolne żarty, dobry człowieku!
— Wcale nie żartuję! Korzec złotych monet!

A że wszystkim dawał tę samą odpowiedź, garbarze wzięli go za wariata. Otoczyli go, zaczęli mu dokuczać i go szturchać. W końcu nieborak musiał uciekać, zostawiając na targu wszystkie swoje skóry.

Rozgniewany do żywego udał się do młynarza, lecz do niczego się nie przyznał, wszak zbyt ucierpiałaby na tym jego duma.

Młynarz, który akurat jadł mięso z zabitej krowy, zaprosił pana do wspólnej biesiady.

Gdy posiłek dobiegł końca, a wino lekko uderzyło do głowy, młynarz rzekł:

— Mój panie, wszyscy wiedzą, że pod względem brawury i siły nie masz sobie równych. Jednak sądzę, że w jednej rzeczy mi ustępujesz…
— W czym takim?
— Mogę tu na twoich oczach zabić swoją żonę, a następnie wskrzesić ją przy pomocy magicznej lutni.
— Żarty na bok! — wykrzyknął pan.
— Spójrz tylko, mój panie.

Młynarz chwycił nóż, powalił żonę na ziemię, udając, że podcina jej gardło, w rzeczywistości jednak nawet jej nie drasnął. Rozciął jedynie pęcherz wypełniony krwią, specjalnie wcześniej ukryty przy jej szyi.

Kobieta wiła się na ziemi, pozorując śmierć w konwulsjach, aż w końcu zesztywniała.

Pan patrzył na to wszystko w osłupieniu.

Następnie młynarz wziął w ręce lutnię i zaczął grać. Jego żona zaś odegrała scenę powrotu do życia, otworzyła oczy, po czym z uśmiechem skoczyła na równe nogi.

— Daj mi swą lutnię, a oddam ci mój młyn na dwa lata — zaproponował pan.
— Zgoda — odparł młynarz.

Uradowany pan wziął magiczny instrument i wrócił do domu.

„Moja żona zaczyna się już starzeć, a ja mógłbym ją odmłodzić…” — pomyślał w duchu.

Gdy żona już spała, wziął nóż kuchenny i jednym cięciem pozbawił ją głowy. Następnie zaczął grać na wszechmocnej lutni.

Ale cóż to?! Kobieta była martwa i żaden dźwięk nie mógł jej już obudzić.

— Niecny młynarz! — wykrzyknął pan. — Znów mnie oszukał!

I pobiegł z powrotem do młyna, lecz i tym razem nie pisnął ani słowa, bo nie pozwalała mu na to urażona duma.

Młynarz stał na środku podwórza w samej koszuli i ze śpiewem na ustach okładał batem kocioł wrzącej wody (dopiero co zdjęty z ognia).

— Co robisz, młynarzu? — zapytał pan.
— Gotuję zupę, mój panie.

Pan podszedł bliżej zdziwiony.

— I woda wrze od tego okładania batem?
— Nie inaczej, mój panie. W tym roku drewno jest wyjątkowo drogie, więc używam tego oto magicznego bicza.
— Masz rację… daj mi ten bicz, a dostaniesz mój młyn na kolejne dwa lata.

Pan wrócił do domu z cudownym batem, kazał wykarczować wszystkie swoje lasy, a drewno sprzedał za bezcen.

Pewnego dnia kucharka powiedziała:

— Nie ma już więcej drewna, by ugotować obiad.
— Nie martw się, głupia! Już moja w tym głowa.

Nakazał całej służbie zebrać się w samo południe na dziedzińcu, gdzie na jego polecenie ustawiono duży kocioł, który pan następnie zaczął zapalczywie biczować.

— Zobaczycie, zupa ugotuje się sama! — zawołał.

Okładał naczynie batem i co chwila sprawdzał, czy woda wrze, ale nic z tego, bo garnek wciąż pozostawał zimny.

Służba myślała, że ich pan oszalał, i z trudem powstrzymywali się od śmiechu.

Wreszcie pan zrozumiał, że młynarz po raz kolejny wyprowadził go w pole. Wziął więc wielki wór i wraz ze swym najbardziej zaufanym sługą ruszył do młyna.

Młynarz ani się spostrzegł, a w mgnieniu oka go skrępowano i zawiązano w worze, który oprawcy zamierzali wrzucić do pobliskiego stawu. Jednakże po drodze, gdy dźwigali ciężki wór, zauważyli jadącego w oddali złotnika z trzema końmi obładowanymi kosztownościami.

Tak się złożyło, że pan znał tego człowieka, obawiał się więc, że jego niecne zamiary wyjdą na jaw. Dlatego rzekł do sługi:

— Ukryjmy się w tym zagajniku, dopóki nas nie minie.

Rzucili wór pod rosnący obok żywopłot, a sami uciekli w głąb lasu.

Gdy uwięziony młynarz usłyszał odgłos zbliżających się koni, jął wołać:

— Pomocy! Ratunku! Chcą mi ją dać, a ja jej nie chcę!
— Ale kogóż tak bardzo nie chcesz? — pytał zdumiony złotnik, który zsiadł z konia i zaczął obmacywać tajemniczy wór.
— Pewnej jedynaczki, bardzo bogatej, lecz garbatej. Chcą mnie przymusić do małżeństwa z nią!

Złotnik rozwiązał worek i młynarz odzyskał wolność.

— Więc mówisz, że jest bardzo bogata? — spytał złotnik.
— Jedna z najbogatszych w całym królestwie — odrzekł młynarz.

Złotnik, człowiek chciwy jakich mało, zadumał się na chwilę.

— Jeśli chcesz, zamienię się z tobą.

Złotnik wlazł do wora, a młynarz zawiązał go bardzo mocno i zostawił na drodze. Potem wziął konie i klejnoty, po czym udał się do miasta.

Po pewnym czasie na miejsce ostrożnie wrócili pan i jego sługa.

— Wezmę ją! Wezmę ją! — krzyczał pokornie złotnik.
— Kogo weźmiesz? — spytał pan.
— Twą córkę, panie.
— Idź więc jej szukać! — zawołał pan i wrzucił worek do stawu, w którego głębinach złotnik zniknął na zawsze.

Dwa dni później pan i sługa wybrali się na targ i odwiedzili najokazalsze sklepy.

W pewnym momencie krzyknęli z przerażenia. To było jak zły sen.

W sklepie z klejnotami stał młynarz, zdrowy i uśmiechnięty.

— To ty!? Czy to ty!? Młynarz!? — zapytał zdumiony pan.
— We własnej osobie, mój panie. Czy uczynisz mi zaszczyt i kupisz coś w moim sklepie?
— Nie jesteś tam, gdzie twoje miejsce, w stawie razem z żabami!?
— Widzisz, zbytnia wilgotność mi nie służy. Ale chciałbym ci podziękować, gdyż w stawie spotkałem trzy wróżki, które obsypały mnie tymi wszystkimi bogactwami.

Pan i sługa oddalili się. Kiedy znaleźli się nad brzegiem, pan rozkazał służącemu, by ten zawiązał go w worku i wrzucił do stawu.
Sługa spełnił życzenie swego pana. Nikczemnik zapadł się w błotniste odmęty, lecz zamiast upragnionych skarbów, znalazł tam należną zapłatę za swą dumę i swe okrucieństwo.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<