Anna Paszkiewicz – Plosiaczek. Rozdział 10. Koteczek

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Jednym z moich i Stasia ulubionych pomieszczeń w bloku, w którym mieszkamy, jest piwnica. Podoba nam się nawet bardziej niż winda, do której zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Można w niej znaleźć wiele rozmaitych rzeczy – nawet takie, które kiedyś się zapodziały. Dlatego ilekroć mama lub tata po coś do niej schodzą, zawsze zabierają nas ze sobą. Piwnica, zdaniem mamy, zdecydowanie za ciemna i za mała, naszym – dokładnie w sam raz, kryje w swym wnętrzu masę niespodzianek. Trafiło do niej wiele starych zabawek Stasia i mnóstwo rozmaitych, znanych i nieznanych nam, przedmiotów. Nic dziwnego, że każda wizyta w piwnicznych czeluściach przypomina buszowanie w jaskini pełnej skarbów.
Tego dnia, gdy mama szukała na półkach słoiczków z przetworami, na które w naszym mieszkaniu czekała babcia, Staś i ja zajmowaliśmy się przetrząsaniem zawartości kilku foliowych worków ze starymi ubraniami. Ku naszemu zdziwieniu w jednym z nich coś się poruszyło, a potem wydało z siebie cichutki i rozpaczliwy pisk.
– Koteczek! – zawołał Staś radośnie, gdy owo coś ostrożnie wychyliło głowę spod nieco wypłowiałej koszuli. Mama przerwała poszukiwania i z troską obejrzała pręgowanego zwierzaka. Był wychudzony, brudny i wyglądał bardzo żałośnie – mniej więcej tak jak ja, gdy na początku naszej przyjaźni Staś wrzucił mnie do garnka z gulaszem, żeby sprawdzić, czy jestem bardzo głodny (ja tylko nie byłem taki chudy).
– Biedactwo! Nie możesz tu zostać – stwierdziła mama, natychmiast zapominając o przetworach. Jej troska nie wydała mi się ani trochę dziwna, bo mama Stasia należała do tych osób, które zawsze dokarmiają gołębie i wszystkie dzikie koty mieszkające na naszym osiedlu. Kotek natychmiast spojrzał na nią z wdzięcznością, najwidoczniej wyczuwając, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Po kilku minutach został ostrożnie umieszczony w wiklinowym koszyku, przeznaczonym uprzednio na słoiki, i zabrany do domu w asyście wniebowziętego Stasia. Ja chwilowo powstrzymałem się od nadmiernego entuzjazmu, nie będąc do końca pewnym, co taki kotek myśli na temat pluszowych prosiaczków i jak bardzo gotów jest się z nimi zaprzyjaźnić. Malujący się na twarzy mamy wyraz kazał mi podejrzewać, że jego wizyta w naszym domu będzie znacznie dłuższa niż ta, którą zwykle składają sobie sąsiedzi.
Na widok kotka babcia wydała okrzyk zdziwienia, po czym rozpoczęła długą tyradę o tym, że z pewnością jest on nosicielem jakiejś strasznej, może nawet śmiertelnej, choroby, na którą zachorują wszyscy domownicy. Staś został wygoniony do łazienki, gdzie starsza pani osobiście pomogła mu porządnie wyszorować ręce, zużywając w tym celu ogromną ilość mydła. Wypełniona pianą umywalka zaabsorbowała chłopca na tyle, że babcia zdążyła dopaść koszyka i wystawić go za drzwi, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować.
Na szczęście kotek okazał się sprytniejszy. Nim starsza pani zamknęła drzwi, wyskoczył z koszyczka, jednym susem przesadził próg i znów znalazł się domu, ocierając się o babcine nogi.
– Moje nowe rajstopy! A kysz! – zaprotestowała babcia, próbując przegonić zwierzątko i rozpaczliwie machając nogą. Tu – w obawie, by kotkowi nic się nie stało – wtrąciła się mama, która wziąwszy malucha na ręce, zamknęła się z nim w łazience. Była w niej na tyle długo, że babcia zdążyła ochłonąć, a ja nabrać podejrzeń, że mama wraz z kotem uciekają przez łazienkowe okno.
Kiedy w końcu oboje wrócili do pokoju, kotek był czysty, choć nie do końca suchy. Mimo protestów babci został nakarmiony i napojony, a mama oznajmiła, że nie tylko następnego dnia zabierze go do weterynarza na szczepienia i odrobaczanie, ale już dziś zamierza udać się na małe zakupy, bo przecież taki kotek potrzebuje kilku rzeczy: miseczki, żwirku i kuwety i odpowiedniej karmy. Chociaż decyzja o przyjęciu go do naszej rodziny została podjęta błyskawicznie i jednoosobowo, to spotkała się z przychylną opinią taty, który zdążył wrócić z pracy, okrzykami radości Stasia i moją dość ostrożną aprobatą. Obawiałem się nieco, że Staś będzie sie teraz zajmował tylko kotkiem, na czym ucierpią nasze wspólne zabawy. Na szczęście, jak pokazała przyszłość, były to obawy zupełnie bezpodstawne.
A babcia? Babcia, porzuciwszy na pastwę losu wiklinowy koszyczek, który dotychczas należał do niej, i mrucząc pod nosem coś o domu wariatów i braku odpowiedzialności, udała się do siebie. Zagroziła nawet, że jej noga nie postanie w naszym domu, dopóki mieszkać w nim będzie „ten straszny zwierz”. Nie dotrzymała jednak słowa, do czego zmusiła ją zapewne konieczność uzupełniania zapasów – piwnica babci jest zupełnie malutka, więc większość przetworów trzyma w naszej. I bardzo dobrze, bo Tygrysek okazał się kotkiem nadzwyczaj skorym do różnych psot, które z czasem nawet ją zaczęły śmieszyć. Gdy po raz pierwszy nasiusiał tacie do butów, pomyślałem, że oto w moim i Stasia życiu rozpoczął się nowy okres – pełen zaskakujących i wspaniałych niespodzianek.

Anna Paszkiewicz na #TataMariusz

Anna Paszkiewicz

Autorka kilkudziesięciu książek dla dzieci (m.in. Abstrakciki; Marzenie; Detektyw Bzik; Pafnucy, ostatni smok; Coś i nic; Prawy i lewy; Trzy życzenia). Na stałe współpracuje z czasopismem dla dzieci niewidomych i niedowidzących Promyczek. Od lat organizuje w przedszkolach i szkołach spotkania promujące czytelnictwo. Uwielbia podróże, truskawki, malarstwo abstrakcyjne i wędrówki po górach, podczas których ładuje swoje „pisarskie baterie”. To właśnie tam, w ciszy i z dala od zgiełku miasta do głowy przechodzą jej najdziwniejsze literackie pomysły…

Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Dowiedz się więcej ? klik.