Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Srebrna zajęczyca

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Gdy dobra wróżka we własnej osobie
przyrządzała swe zaklęcia rozważnie,
(posłuchajcie mnie wszyscy uważnie)
to właśnie wtedy był sobie…

…książę, którego nazywano Aquilino. Ten dwudziestoletni młodzieniec zapragnął poślubić najpiękniejszą księżniczkę na świecie. Polecił więc obwieścić wszem i wobec o zamiarze ożenku. Wkrótce komnaty pałacu zapełniły się przysłanymi zewsząd portretami pięknych kandydatek, uśmiechających się z oprawionych w złote ramy obrazów, pośród których książę spędzał długie godziny, zastanawiając się nad wyborem oblubienicy.

Wybranką została Nazzarena, księżniczka Bikarii. Ambasadorowie obu królestw uzgodnili między sobą niezbędne szczegóły uroczystości.

W pałacu Aquilina wszystko było już gotowe do ceremonii. O świcie w dniu zaślubin książę udał się na najwyższą wieżę, z której wypatrywał swojej narzeczonej. Już niebawem miał nadjechać orszak i książę spodziewał się zobaczyć wymarzoną piękność.

Tymczasem żadnego orszaku nie było widać.

Po pewnym czasie nadjechała zaledwie jedna karoca, z której wyszedł brodaty, zgarbiony starzec.

— Jestem królem Bikarii. A oto moja córka Nazzarena, którą chcesz pojąć za żonę.

Aquilino nie krył rozczarowania.

Księżniczka była bladą i pomarszczoną karlicą, zupełnie niepodobną do piękności z obrazu.

Widząc zakłopotanie księcia, starzec rzekł:

— To wszystko przez nadmierne emocje i trudy podróży. Wystarczy trochę odpoczynku, a odzyska swoją urodę.

Aquilino chciał odwołać ślub, lecz dał przecież swoje słowo, a zatem należało go dotrzymać.

Polecił natomiast przełożyć ceremonię zaślubin o dwa dni, a starca i jego córkę ugościł w pałacu.

O świcie następnego dnia, chcąc poprawić sobie humor i otrząsnąć się z rozczarowania, wybrał się na samotne polowanie, na które zabrał swoją złotą, zdobioną klejnotami dubeltówkę. Po długiej, wiodącej przez pola i łąki wędrówce dotarł do tysiącletniego lasu.

Na swojej drodze napotkał srebrnego zająca, który skubał trawę i uparcie wpatrywał się w księcia wcale niespłoszony jego obecnością.

Książę wycelował w zwierzę i wystrzelił. Dym opadł, a zając jakby nigdy nic skubał sobie dalej trawę w tym samym miejscu.

Książę podszedł jeszcze bliżej. Zając czmychnął. Przycupnął kawałek dalej, po czym znów zaczął wpatrywać się w księcia swoim spokojnym, ludzkim wzrokiem. Aquilino oddał kolejny strzał. Dym rozwiał się w powietrzu, zając zaś, nastroszywszy jedno ucho, a drugie spuściwszy, siedział sobie na tylnych łapach jakby nigdy nic i wpatrywał się błagalnym wzrokiem w księcia, poruszając pyszczkiem. Ledwie jednak książę rzucił na ziemię broń i spróbował się zbliżyć, zwierzę odskoczyło i schowało się pośród rosnącego nieopodal sosnowego zagajnika. Aquilino nie bardzo wiedział, co począć.

To zapewne czary.

Oparł się o pień potężnego drzewa, rozmyślając o słodkim spojrzeniu swojej nieśmiertelnej ofiary. Nagle zdało mu się, że słyszy gdzieś za sobą, jakby we wnętrzu owego pnia, dobiegające z oddali głosy i dźwięki muzyki. Odwrócił się, obszedł drzewo — i nic. Ponownie więc oparł się o pień, a wtedy znowu usłyszał głosy i dźwięki muzyki.

Zniecierpliwiony uderzył pięścią w korę drzewa.

Rozległo się skrzypienie i otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi, a oczom przerażonego księcia ukazały się lśniące schody. Zdumiony Aquilino postąpił kilka kroków do góry, gdy wtem usłyszał zatrzaskujące się za nim drzwi. Pałac był ogromny. Schody, westybule, korytarze, loggie i komnaty ciągnęły się w nieskończoność. A we wszystkich marmury, porfir, jaspis i bez liku klejnotów. Rozpływający się w zachwycie Aquilino szedł dalej.

Noc była już blisko, a w zaczarowanym pałacu żywej duszy. Za wyjątkiem idącej przed Aqulinem pary rąk, z których jedna trzymała kaganek, druga zaś dawała mu znak, by za nią podążał. W końcu dotarli do przestronnej jadalni. Aquilino usiadł przy stole, a ręce zaczęły podawać rozmaite dania i wyborne wina.

Książę przypatrywał się tym samoistnym, latającym rękom i starał się je schwytać, gdy tylko były w pobliżu, jednakże te kładły błyskawicznie potrawy na stole, wymykając się zwinnie niczym motyle. Po posiłku księciem owładnęła senność, więc wstał od stołu i udał się na spoczynek. Wówczas ręce zaprowadziły go do pokoju wyścielonego szkarłatnym adamaszkiem, a następnie wykonały gest pożegnania i zniknęły.

Książę wsunął się pod eleganckie prześcieradła i zasnął. Śniła mu się księżniczka Nazzarena, lecz nie ta, którą przywiózł mu brodaty garbus, tylko jego piękna, jasnowłosa wybranka z obrazu.

Nagle obudził go potworny hałas. Książę uniósł lekko powieki, w oświetlonej komnacie rozgrywała się osobliwa scena: oto liczne pary rąk, takie same jak te podające wieczorem do stołu, śmigały po komnacie, splatały się ze sobą i pokazywały w jego kierunku.

— To w co gramy?
— W piłkę.
— Gramy z tamtym, co śpi?
— Kto śpi?
— O tam, w łóżku, nie widzicie go?

Spod uchylonych powiek książę zobaczył zbliżające się ku niemu ręce. Złapały ze wszystkich stron za prześcieradło, naprężyły je mocno, po czym zaczęły podrzucać księcia, chichocząc się przy tym ochryple i mocno piszcząc.

Książę udawał, że śpi.

— Nie chce się obudzić!
— Obudzimy go! Obudzimy!

I z jeszcze większą zajadłością zabrały się do swojej okrutnej zabawy.

Kogut zapiał po raz pierwszy, a ręce rzuciły księcia na łóżko i zniknęły.

Gdy Aquilino tak leżał obolały, w pewnym momencie usłyszał jakiś szelest, a chwilę później zobaczył obok łóżka srebrnego zająca. Tyle że zamiast czterech łap, zwierzę miało gładkie nogi i ręce kobiety.

— Książę Aquilinie, to ja, księżniczka Nazzarena, wybranka twego serca. Gdy wraz z moim orszakiem przejeżdżałam przez las, pewien czarodziej przemienił mnie w zająca i uwięził w tym zamku z całą moją świtą. Wyzwolisz mnie z zaklęcia, jeżeli spędzisz tutaj trzy noce podobne do tej. Czarodziej, który rzucił na mnie zaklęcie, to znany ci już ojciec karlicy, z którą masz się ożenić.

Po tych słowach zając zniknął.

Aquilino czekał niespokojnie na kolejny wieczór. Do stołu i tym razem podawały latające ręce. Książę zjadł i udał się na spoczynek. Obudził go potworny hałas, a następnie liczne pary rąk chwyciły za prześcieradło i jeszcze zajadlej niż poprzedniej nocy zaczęły go podrzucać.

— Nie chce się obudzić!
— Jeśli się nie obudzi, to już po nas!

Ręce rzuciły księcia w górę jeszcze raz, tak mocno, że zawisł na wystającym z drewnianego stropu gwoździu. A następnie zniknęły.

Aquilino otworzył oczy i zobaczył przed sobą srebrnego zająca, którego ciało przybrało już w całości kobiecą postać; głowa wprawdzie pozostawała jeszcze zajęcza, lecz oczy były ludzkie.

— Biedny książę! Z miłości dla mnie wytrzymaj jeszcze jedną noc, a potem będziemy wolni.

I nadeszła trzecia noc. Znów pojawiły się ręce, tym razem jeszcze bardziej rozgniewane.

— Gramy?
— Gramy!
— Ale dzisiejszej nocy musimy z tym skończyć!
— Musimy!

I to rzekłszy, przystąpiły do swojej okrutnej zabawy.

Z całej siły podrzucały Aquilina pod sam sufit, a ten przyklejał się do niego na chwilę niczym kawałek ciasta, po czym opadał na naprężone prześcieradło przy akompaniamencie diabelskiego rechotu. Miłość do Nazzareny powstrzymywała go przed otwarciem oczu.

— Nie chce się obudzić! Jesteśmy zgubieni!
— Już po nas!
— Zaczyna świtać! To koniec!

Rozwścieczone ręce zbliżyły się do okna, naprężyły prześcieradło i wystrzeliły Aquilina w niebo. Książę wzbijał się hen wysoko do góry, a potem zaczął spadać, i spadał tak przez dziesięć minut, aż w końcu wylądował na trawie. Otworzył oczy, był mocno obolały, ale żył. Znajdował się tuż obok zaczarowanego drzewa.

Przed oczami miał swoją prawdziwą narzeczoną, Nazzarenę, której olśniewająca uroda nie miała sobie równych w świecie. A tuż za nią stał cały orszak: karoce, damy i rycerze wyzwoleni wraz z nią z zaklęcia.

Wszyscy razem ruszyli w podróż do zamku, a niezwłocznie po przyjeździe książę nakazał wszystkim mieszkańcom dworu zgromadzić się w Sali Rady Najwyższej i polecił przyprowadzić brodatego karła i jego córkę. Zwracając się do ministrów, rzekł:

— Zamówiłem skrzynię ze złota pełną klejnotów. Zabrał mi ją grasujący na drodze rzezimieszek i podmienił na inną, starą i spróchniałą. Los jednak chciał, że odnalazłem swoją skrzynię. I jak myślicie, którą zatrzymam?
— Pierwszą!
— A co powinienem zrobić z rzezimieszkiem i spróchniałą skrzynią?
— Spalić!

I tak też się stało, a wyrokowi i zaślubinom towarzyszyły oklaski całej gawiedzi.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<