Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Pas zniecierpliwienia
Posłuchaj
Przeczytaj
Gdy tydzień liczył aż cztery soboty,
a miesiąc się mieścił w godzinnej dobie,
gdy psy miauczały, a szczekały koty,
dawno temu, hen daleko żył sobie…
…pewien ubogi mężczyzna, który miał dwóch synów — Kandyda i Placyda. Gdy Placyd skończył dwadzieścia lat, zapragnął wyruszyć w świat ku przygodzie. Po dziesięciodniowej wędrówce dotarł na skraj urwiska, nad którym wznosił się przepiękny zamek.
„Pójdę zapytać, czy jego właściciele nie potrzebują przypadkiem służącego” — pomyślał młodzieniec.
Zapukał do drzwi i zaoferował swoją służbę, po czym zaprowadzono go do barona.
— Służący? W samą porę! Dziś rano jeden odszedł ze służby, przydałby mi się ktoś, kto go zastąpi. Co potrafisz?
— To i owo, jaśnie panie.
— A zatem oto, co cię czeka: codziennie rano będziesz pracował na polach, łąkach i w ogrodzie. W południe będziesz wracał do domu i zajmował się moimi dziećmi, okazując pełne posłuszeństwo ich woli. Otrzymasz za to sto skudów rocznie, a rok upłynie, gdy kukułka po raz pierwszy zakuka.
— Czyli na wiosnę.
— Właśnie tak. Ale wiedz, że nie możesz się niecierpliwić, bo inaczej spotka cię sroga kara: zostaniesz od razu wygnany bez wynagrodzenia, a poza tym zedrę ci kawał skóry od karku po piętę, tak zwany pas zniecierpliwienia. Taka jest umowa.
— Zgoda! — odpowiedział Placyd. — A co, jeśli jaśnie pan się pierwszy zniecierpliwi?
— To wtedy ja będę miał zdarty na plecach pas zniecierpliwienia. Tyle tylko, że ja nigdy nie tracę cierpliwości.
— Umowa stoi!
Następnie baron zaprowadził Placyda do pokoju dla służby. Na ścianach wisiały setki pasów zdartych z pleców jego poprzedników.
„Czy naprawdę jest tak trudno tu wytrwać?” — pomyślał Placyd, zdejmując ubranie.
Ułożył się do snu, ale materac był wypchany ziemniakami, w związku z czym nie zmrużył oka przez całą noc. O świcie wstał cały obolały.
— Jaśnie panie, na moim łóżku nie da się spać.
— Musisz się przystosować. Wszyscy moi ludzie śpią na ziemniakach przeznaczonych na zasiew, ludzkie ciepło poprawia jakość bulwy.
Placyd milczał.
— Teraz idź kosić trawę na pastwisko. Zaprowadzi cię tam mój ulubiony, najwierniejszy pies, który zostanie potem z tobą aż do południa.
Placyd ruszył przed siebie prowadzony przez psa, a po dotarciu na miejsce od razu zabrał się do pracy. Kiedy zmorzyło go zmęczenie, postanowił położyć się na trawie i zapalić fajkę. Wówczas podbiegł do niego pies i groźnie wyszczerzył kły.
— Dobry pies, dobry pies! — powiedział Placyd i pogłaskał zwierzę. Jednak ten nie dał się wcale udobruchać i dalej warczał.
— Ty nieszczęsny psie! — wymamrotał młodzieniec, zmuszony pracować bez chwili wytchnienia.
W południe pies wstał i ruszył w drogę powrotną na zamek, a Placyd, mocno zrezygnowany, poszedł w ślad za nim. Na obiad podano mu zupę z czarnego chleba. Jeszcze nie wziął pierwszego kęsa do ust, a dzieci zaczęły krzyczeć.
— Placydzie — rzekł do niego baron — zabierz je na spacer.
Placyd przerwał posiłek i wyszedł z małymi urwisami. Po powrocie nie zastał już niczego do jedzenia.
— Gdzie jest moja zupa? — zapytał nieśmiało.
— Twoją zupę zjadł pies. Czyżbyś się niecierpliwił?
— Skądże! Post mi dobrze zrobi. Zresztą już wiele razy pościłem.
Następnie, wciąż pilnowany przez psa, wrócił do pracy na pastwisko. A wieczorem hałasująca gawiedź znów przerwała mu posiłek.
— Zabierz je na spacer! — rozkazał baron.
— Po jedzeniu.
— Nie, natychmiast!
Placyd zabrał więc dzieci na spacer, a kiedy wrócił z burczącym brzuchem, okazało się, że zupę zjadł pies.
— Baronie, jeśli ktoś pracuje od rana do wieczora, to ma prawo się najeść! Moja zupa zniknęła!
— Twoja strata, chłopcze — odparł baron.
Placyd po raz pierwszy się niecierpliwił.
— Przecież tak się nie da żyć!
— Czyżbyś się niecierpliwił?
— Każdy by się niecierpliwił!
— Skoro tak, to umowa przestaje obowiązywać i nadszedł czas zedrzeć z ciebie pas zniecierpliwienia!
Na dany przez barona znak czterej mężczyźni rzucili się na biednego Placyda, rozebrali go, po czym położyli na stole i zdarli z niego pas skóry od karku po pięty.
Następnie wypędzono go z zamku przy wtórze śmiechów samego barona, jego małżonki i upartych dzieci.
Młodzieniec wrócił do domu rodzinnego smutny i obolały.
Kandyd, na wieść o przykrych przygodach brata, zapragnął podjąć się tego wyzwania i wyjść z niego zwycięsko.
Wyruszył w drogę, dotarł do zamku i zaciągnął się na tych samych warunkach na służbę u barona. Zgodził się pracować całe dnie, słuchać dzieci zawsze i wszędzie, spać na łóżku wypchanym ziemniakami, a także mieć zdartą skórę przy pierwszym proteście, za pięć skudów wynagrodzenia rocznie, rok zaś skończyłby się wraz z pierwszym kukaniem kukułki.
Pies zaprowadził go na pastwisko. Po godzinie pracy młodzieniec chciał odpocząć na trawie, lecz pies wyszczerzył kły.
— Wcale a wcale mi się nie podobasz! — powiedział Kandyd i przywiązał psi łeb do gałęzi dębu. Potem zapalił sobie fajkę, a w południe wrócił na zamek.
— A co z psem?
— Powiesiłem go na drzewie.
Baron zzieleniał ze złości.
— Zabiłeś mojego ulubionego psa! Ty niegodziwcze!
— Czyżby jaśnie pan się niecierpliwił?
— Ależ skąd! — odparł baron, który uświadomił sobie, że umowa jest przecież obustronna, wobec czego z miejsca złagodził swą złość.
Kandyd ledwo zdążył usiąść przy stole, gdy dzieci zaczęły wrzeszczeć.
— Weź je na spacer! — rozkazał baron.
— Najpierw zjem — odpowiedział młodzieniec ze spokojem.
— Ktoś się musi z nimi pobawić.
— W takim razie pobawimy się z nimi — odparł, po czym chlusnął wodą z miski w kapryśne nicponie.
Przemoknięte do suchej nitki darły się wniebogłosy.
— Coś ty zrobił, niegodziwcze? Przez ciebie się rozchorują.
— Czyżby jaśnie pan się niecierpliwił?
Baron przypomniał sobie warunki umowy i z miejsca stłumił w sobie gniew.
— Nigdy w życiu, jestem z natury bardzo łagodny, ale na przyszłość bądź ostrożniejszy!
Baron i baronowa byli coraz bardziej rozdrażnieni, bo nie wiedzieli, jak się pozbyć młodzieńca. Zdawali sobie sprawę, że w przeciwieństwie do swojego naiwnego brata Kandyd nie da się tak łatwo okiełznać.
Baronowa chciała, żeby baron jak najszybciej zwolnił go ze służby.
— W takim razie trzeba mu dać sto skudów, bo ani kukułka jeszcze nie zakukała, ani wiosna jeszcze nie nadeszła.
— Kukułką ja się zajmę, już ja się postaram, żeby zaśpiewała — rzekła baronowa.
— Co za szkoda — powiedziała córka, która zdążyła bardzo polubić Kandyda i smutno jej się zrobiło na myśl, że będzie musiał odejść.
Nazajutrz rano, gdy młodzieniec obudził się w swoim łóżku wypełnionym ziemniakami, usłyszał kukanie kukułki siedzącej na dębie rosnącym tuż przy oknie, chociaż na żółtawych gałęziach drzewa wciąż sterczały suche liście.
— Ku-ku! Ku-ku!
— Jak to możliwe?! Czyżby kukułki w tym roku zwiastowały wiosnę wcześniej niż zwykle? Zaraz strząsnę z gałęzi to dziwne ptaszysko.
Przeciął materac, wysypał z jego wnętrza ziemniaki, po czym zaczął nimi rzucać w kierunku starego dębu.
— Ku-Ku!, Ku… Nie! Przestań! Litości! To ja! Baronowa!
Po chwili kobieta zeszła pośpiesznie po gałęziach; żałowała, że zachciało jej się podszywać pod ptaka zwiastującego nadejście wiosny.
Na widok posiniaczonej i obolałej małżonki schodzącej z drzewa baron krzyknął wściekły do Kandyda:
— Nikczemniku! Wynoś się natychmiast z mojego domu!
— Jaśnie pan się zniecierpliwił czy tylko mi się wydaje?
— Chciałbym zobaczyć tego, który by się nie zniecierpliwił!
— W takim razie należy mi się sto skudów, a także mam prawo zedrzeć z twoich pleców pas zniecierpliwienia.
Barona przeszedł dreszcz.
— Wszystko, tylko nie to!
— Ustąpię, ale pod warunkiem, że w zamian dostanę rękę twojej córki.
Baron i baronowa przez chwilę się wahali, jednak widząc uśmiech na twarzy córki, ostatecznie wyrazili zgodę.
Tym sposobem Kandyd zdobył rękę córki barona, a przy okazji zamek i lenno. Zaprzestano barbarzyńskiej kary zdzierania pasów z pleców. Do naszych czasów przetrwało tylko znane powiedzenie o tych, którzy tracą cierpliwość: „Już był taki jeden, któremu zdarli pas zniecierpliwienia”.
Guido Gozzano
(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.
Czytaj więcej >>wiki<<
Zostaw komentarz