Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Ostatni książę

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Na samym końcu wiodącej przez las ścieżki, na tle zasnutego ciemnymi chmurami nieba, wznosił się nad stromym urwiskiem osiemnastowieczny zamek. Wiódł w nim swój osobliwy żywot ostatni książę San Fiorino. Osierocony i samotny, dwanaście smutnych lat życia spędził na nauce retoryki i zasad etykiety pod okiem srogich wychowawców i dworzan, którzy pilnowali go niczym więźnia w złotej klatce. Naprawdę można to nazwać złotą klatką, przebogaty zamek otaczały bowiem urokliwe, zalesione wzgórza, obfitujące w wodę i dziką zwierzynę. Wszystko dookoła promieniowało świetnością starego arystokratycznego rodu.

Ostatniego dziedzica zewsząd otaczał książęcy przepych jego przodków. Jednakże młody książę wcale nie wydawał się szczęśliwy. Zmuszony przesiadywać godzinami w okazałej pałacowej bibliotece, w której pobierał nauki od swoich surowych nauczycieli gnębiących go teoriami Platona i Ptolemeusza, pochylał swoją jasną czuprynę nad opasłymi tomami, a niekiedy pogrążony w myślach wodził wzrokiem za nietoperzem krążącym pośród regałów pod mrocznym sklepieniem lub wpatrywał się w wielki globus, podróżując wyobraźnią po najodleglejszych zakątkach świata.

Z jednakowym smutkiem książę uczestniczył w lekcjach tańca i etykiety. W pełnych przepychu salonach zdobnych w lustra, złota, jedwab i sztukaterie wszystkie damy dworu i rycerze bacznie obserwowali małego księcia pobierającego lekcje tańca od dwóch zabawnych mistrzów dworskiej etykiety. Nie sprawiały mu również radości konne przejażdżki po parku ani polowania, albowiem gdziekolwiek tylko się udawał, podążał za nim cały orszak pilnujących go rycerzy. I zawsze czegoś mu brakowało. Brakowało mu wolności.

Pewnego dnia książę postanowił uciec ze złotej klatki. Wstał z łóżka przed świtem, przywdział swoje najpiękniejsze aksamitne i jedwabne szaty, założył najbardziej drogocenne klejnoty, wsiadł na koń i pognał przed siebie. Minął ogrody i park, aż dotarł do leżącego na granicy książęcych posiadłości jeziora. Przystanął na chwilę zamyślony, niepewny swojej dalszej drogi. Przy brzegu dostrzegł łódź, a w niej jakiegoś człowieka. Poprosił, żeby ten przeprawił go na drugą stronę.

Starzec przystał na jego prośbę. Kiedy znaleźli się już na przeciwległym brzegu, książę wyskoczył z łódki na ląd i dał mężczyźnie w podzięce swój najcenniejszy pierścień. Ta szczodrość aż odebrała staruszkowi mowę. Następnie książę ruszył dalej przed siebie i wędrował cały długi dzień. Pod wieczór znalazł schronienie w jakiejś lichej gospodzie. Widok małego dżentelmena w kapeluszu z piórami wzbudził szczere zdziwienie karczmarza i karczmarki. Młody książę nie wiedział, czym jest pieniądz ani czym jest wartość rzeczy. Miał na sobie wszystkie swoje klejnoty, ale puste kieszenie. Za nocleg w gospodzie zapłacił właścicielom szmaragdowym pierścieniem. Wyruszył w dalszą drogę. W końcu porozdawał wszystkie pierścienie. Pozbył się także aksamitnego, wyszywanego złotą nicią surduta. Następnie oddał też swój kapelusz z piórami i buty z brylantowymi sprzączkami.

Był zmęczony i kulał. Zaczęło do niego docierać, że złota klatka była miejscem idealnym, że świat okazał się inny od tego, jaki widział oczyma swojej wyobraźni.

Pod wieczór zabłądził w gąszczu stuletnich drzew, paproci, wrzosów i ostrokrzewu. Zapewne były to posiadłości ziemskie jakiegoś szlachcica, na co wskazywał chociażby czerwony pal z czarnym napisem zakazującym polowania. Księcia zmogło zmęczenie, przysiadł więc, żeby podziwiać, jak ostatnie promienie słoneczne łaskoczą liście paproci. Nagle coś zaszeleściło i mignął mu przed oczami kłusownik. Mężczyzna rzucił w kierunku księcia dwa martwe bażanty i wielką żelazną pułapkę z powyginanymi zębami. Młodzieniec chwycił oba piękne, lśniące, dorodne ptaki i spojrzał z przerażeniem na śmiercionośne narzędzie. Jeszcze nie zdążył otrząsnąć się z zaskoczenia, gdy ogłuszony przeraźliwym krzykiem padł powalony na ziemię. Złapał go gajowy, przekonany, że w końcu znalazł kłusownika, który od dłuższego czasu pustoszył okoliczne tereny i pozbawiał je zwierzyny:

— Mam cię, ty łobuzie! Teraz dostaniesz za swoje!

Młodzieniec aż zadrżał z oburzenia, słowa tej obelgi obudziły w nim odziedziczone po przodkach pokłady książęcej dumy i rzekł:

— Zaszła pomyłka! Jestem księciem San Fiorino.

Gajowy wybuchł gromkim śmiechem, wszak trudno mu było uwierzyć, że stojący przed nim boso, bez okrycia głowy i w porwanych na strzępy spodniach chłopak może być księciem!

— Spryciarz z ciebie, a taki młody! Ale chyba nie sądzisz, że uwierzę w takie koszałki-opałki?

Gajowy złapał księcia jedną ręką, a drugą chwycił potrzask i bażanty, po czym triumfalnie wszedł na podwórze gospodarstwa.

Na podwórzu zebrała się gromada kobiet.

— Od dawna szukałem tego łobuza! Udało mi się go wreszcie złapać na gorącym uczynku!
— Ale on mały! — wykrzyknęły kobiety.
— Taki mały, a taki przebiegły!
— Nie jestem żadnym kłusownikiem! — krzyknął książę, po czym dumnie prężąc swoją drobną pierś, dodał: — Jestem księciem San Fiorino.

Jego słowa wywołały gromki śmiech zebranych. Gajowy złapał księcia za rękę, otworzył drzwi kurnika i wepchnął go do środka, zostawiając go tam samego na noc pośród wielobarwnego stadka kur, indyków, gęsi i perliczek. Młodzieniec szlochał przez długi czas, zakrywając dłońmi twarz, aż w końcu zasnął.

Nad ranem wyciągnięto go z kurnika i zaprowadzono siłą przed oblicze markiza, właściciela okolicznych posiadłości. Markiz był dżentelmenem w podeszłym wieku, o dobrotliwym i pobłażliwym uśmiechu. Przebywał akurat w swoim gabinecie, kiedy przyszedł gajowy, trzymając w rękach dowód zbrodni.

— Oto ukatrupione bażanty i ich oprawca! Kto by pomyślał, że ten mały łobuz mógł się dopuścić takiego czynu!

I gajowy pchnął przed oblicze markiza kuśtykającego, zmizerniałego i obdartego księcia.

— Jaśnie panie, przysięgam na wszystko, co dla mnie najświętsze, że nie jestem kłusownikiem. Jestem księciem San Fiorino!

Markiz aż podskoczył na swoim krześle:

— Książę San Fiorino? Czyżby ten, którego wszyscy szukają w okolicy od paru dni? Gajowy, ty głupcze!

Przegnawszy gajowego, markiz pomógł oszołomionemu księciu wstać, po czym nakazał służbie, by się nim należycie zaopiekowała i przyodziała go.

Do zamku księcia natychmiast wyruszył posłaniec. Moment wolności młodego uciekiniera dobiegał końca.

Smutny i zamyślony książę spacerował po tarasie markiza, czekając na przyjaciół, którzy mieli po niego przybyć i na powrót zabrać do złotej klatki.

— O czym myślisz, książę? — zapytał go markiz.
— Myślę, że jestem niczym, myślę, że tylko ze względu na mój tytuł i moje pieniądze świat jest dla mnie dobry. Oto, co się dzieje, gdy nie ma się ani jednego, ani drugiego…
— Drogie dziecko — odpowiedział markiz — przychodzi dzień, w którym nawet królowie zostają pozbawieni całego swojego majątku. W tym dniu liczy się wyłącznie to, czego dokonali, a nie to, kim byli.

Książę zamyślił się przez chwilę, a następnie rzekł:

— W takim razie postaram się czegoś dokonać…
— Życzę ci tego z całego serca, drogie dziecko!
I stary białowłosy człowiek czule pogłaskał jasną głowę ostatniego księcia.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<