Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Królewicz Wspak

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

I

Zaledwie trzy dni pozostały do osiemnastych urodzin królewicza Sansonetta. Zgodnie z obowiązującym w królestwie prawem wiek ten pozwalał na ożenek. Młodzieniec stał na balkonie pałacu, niecierpliwie, ale i radośnie wyczekując chwili, w której poślubi Biancabellę, księżniczkę Pamerii. Była mu bowiem obiecana już od najmłodszych lat. Dla zabicia czasu Sansonetto jadł czereśnie, po czym strzelał z procy pestkami w przechodniów, którzy w pierwszej chwili kierowali w jego stronę rozgniewane spojrzenia, lecz gdy tylko rozpoznawali, kim jest ów żartowniś, pokornie mu się kłaniali. Królewicz śmiał się, a dworzanie wraz z nim. Gdy pod pałacem przechodziła pewna siwowłosa staruszka o dużym, purpurowym nosie, królewicz zaczął z niej głośno drwić:

— Wielki nochal! Wielki nochal!

Następnie trafił ją pestką w nos. Starowinka potarła obolałe nosisko, pochyliła się z drżeniem, podniosła pestkę, ujęła ją w kciuk i palec wskazujący, po czym odrzuciła w kierunku następcy tronu. Oburzeni dworzanie wysłali za staruszką stu strażników, lecz ona zniknęła za rogiem ulicy i ślad po niej zaginął. Po dotknięciu pestki Sansonetto zachwiał się, jakby zakręciło mu się w głowie. Potem zaczął chichotać, zasłaniając uszy dłońmi. Dworzanie wpatrywali się w niego z trwogą i niepokojem:

— Czy dobrze się czujesz, królewiczu?
— Czuję… Czuję…

Śmiał się i śmiał, a śmiech odbierał mu mowę.

— Czy dobrze się czujesz, królewiczu?
— Czuję… czuję, że czas płynie wstecz! Zabawne! Co za dziwne uczucie!

Niebawem uznano, że królewicz postradał zmysły. Gdy tylko zaczynał chodzić, wszyscy wybuchali śmiechem, bowiem chodził wspak.

— Królewiczu, co to ma znaczyć?
— To znaczy… że nie mogę już chodzić naprzód!

Nie przestawał się śmiać, i ilekroć próbował zrobić krok do przodu, jakaś siła kazała mu postąpić krok do tyłu, cofał się niczym rak. Później zasłaniał uszy i zamykał oczy, jakby miał zawroty głowy.

— Czas płynie wstecz! Ale dziwne uczucie, moi mili, to doprawdy zabawne!

Dworzanie śmiali się, a on razem z nimi.

Wszyscy uznali, że postradał zmysły.

II

Ale zmysłów nie postradał. Najznamienitsi lekarze z całego królestwa uznali, że Sansonetto staje się coraz młodszy.

Nikt nie potrafił wyjaśnić powodu tej przypadłości, nauka była wobec niej zupełnie bezradna. Królewicz stawał się młodszy i młodszy. Skończył siedemnaście, potem szesnaście, aż w końcu piętnaście lat. Z dnia na dzień zaczął maleć, zniknął jego jasny wąs, który dopiero co mu się sypnął. Miał coraz to bardziej chłopięce oblicze. Sansonetto był zrozpaczony.

Najpierw przesunięto datę zaślubin, aż w końcu je odwołano. Król Pamerii cofnął zgodę na zamążpójście córki.

— Mój chłopcze, jakże w tej sytuacji mogę ci oddać rękę Biancabelli? Za kilka lat będziesz mężem-dzieckiem, następnie dzieckiem-niemowlęciem, później się narodzisz, to znaczy umrzesz… i znikniesz na zawsze.

I Biancabella musiała zwrócić królewiczowi pierścionek zaręczynowy. W chwili pożegnania dziewczyna wybuchła płaczem i przyrzekła Sansonettowi wierność na wieki.

— Będę na ciebie czekała, aż wyzdrowiejesz. Weź ten pierścionek i noś go. Kiedy ktoś zagrozi naszej miłości, poczujesz ucisk na palcu.

III

Sansonetto był zrozpaczony, biegał wstecz po komnatach i ogrodach królewskich, wyrywając sobie jasne włosy. Należało zrobić wszystko, żeby odszukać wydrwioną staruszkę i błagać ją o wyleczenie królewicza z tej choroby. Król i królowa wyznaczyli nagrodę — pół królestwa dla tego, kto wskaże, gdzie przebywa wieszczka, która rzuciła urok na ich syna. Wszelki słuch jednak po niej zaginął.

Nie chcąc wciąż myśleć o swoim nieszczęściu, królewicz często udawał się na polowania. Galopował wstecz, gdyż klątwa dotykała także rumaka, którego dosiadał.

Na widok tego gnającego wstecz rycerza mijani po drodze chłopi czynili znak krzyża, aby odpędzić diabelskie moce.

Pewnego dnia królewicz zapuścił się w las i ujrzał pośród wiekowych drzew maleńką chatkę z jednym tylko oknem. Stała w nim znajoma staruszka i przyglądała mu się z uśmiechem. Sansonetto padł na kolana i zaczął ją błagać:

— Ach! Babciu! Babciu! Przywróć czasowi właściwy bieg, proszę. Chciałbym znów chodzić do przodu.
— Musisz przynieść mi tamtą pestkę!
— Odnajdę ją i przyniosę!

Sansonetto wrócił do pałacu. Lecz jak tu odnaleźć taki drobiazg sprzed czterech lat? Wziął pierwszą lepszą pestkę i zaniósł ją staruszce do lasu. Kobiecina wyglądała przez oko swej chatki.

— Mój drogi, to nie ta! Na tamtej były wyryte słowa, które tylko ja znam…

Królewicz pojął wnet, że nic nie wskóra szalbierstwem, wrócił do pałacu, pożegnał się z rodzicami i wyruszył na poszukiwania magicznej pestki.

Przypomniał sobie — choć mgliste to było wspomnienie — że pestka wpadła do płynącego wzdłuż ulicy strumyczka. Szedł aż do miejsca, w którym wpływał on do potoku. Stanął i przygnębiony patrzył na spienioną wodę. Nad jego głową zatrzymała się ważka, mieniąc się szmaragdowym blaskiem.

— Cóż ci jest, dziecko?

Nazwała go dzieckiem! Ależ on szybko malał! Sansonetto westchnął:

— A to mi jest, że jestem coraz młodszy!
— To jeszcze nic złego!
— A właśnie, że złego! Za kilka lat będę oseskiem, później się narodzę, aż zniknę zupełnie. Może mnie ocalić jedynie pestka Nochatej Wieszczki! Widziałaś może gdzieś tę pestkę?
— Widzieć nie widziałam, ale słyszałam, jak o niej rozmawiali. Dziwna pestka, na której wyryto zagadkowe słowa… zniknęła w rzece, która porwała ją swoim nurtem do morza.

Sansonetto podążał wzdłuż potoku aż do rzeki, a potem wzdłuż rzeki do morza. Gdy ujrzał przed sobą ten błękitny bezkres, stracił wszelką nadzieję, że uda mu się odnaleźć pestkę. Usiadł na plaży i płakał, patrząc na pieniące się fale, a łzy spadały do morza.

— Cóż ci jest, dziecko? — usłyszał nagle.

Była to rozgwiazda, która powoli poruszała się po złocistym piasku.

— A to mi jest, że jestem coraz młodszy.
— To jeszcze nic złego!
— A właśnie, że złego. Narodzę się, czyli zniknę zupełnie, jeśli nie odnajdę pestki Nochatej Wieszczki.
— Tej bardzo dziwnej pestki z wyrytymi słowami, których nie pamiętam… Widziałam ją kilka lat temu. Połknął ją jeden zaprzyjaźniony flaming. Zaczekaj, zawołam go.

Królewicz czekał trzy dni, aż w końcu ujrzał długonogiego, biało-różowego ptaka.

— Tak, to ja połknąłem tę pestkę. Potem odleciałem na południe i zostawiłem ją w ogrodzie dzikiego, niezwyciężonego wielkoluda Marsilia, w górzystej Sorii. Pokonać go może jedynie ten, kto wyrwie zielony włos z jego rudej czupryny.

Królewicz zaciągnął się na statek kupiecki, a po siedmiu tygodniach podróży dopłynął do Sorii. Kiedy pytał o olbrzyma, ludzie przyglądali mu się ze zdumieniem i bledli.

— Wielkolud nikogo nie wpuszcza na swoje włości. Każdego dnia zabija dziesiątki odważnych rycerzy, którzy postanawiają się z nim zmierzyć.
— Ja również chcę stawić mu czoła. Pokonam go, jeśli taki los jest mi pisany.

I królewicz Sansonetto udał się w dalszą drogę, aż dotarł do królestwa olbrzyma Marsilia.

Nad doliną górował Zamek Stu Wież, pod nim zaś rozciągały się wspaniałe ogrody otoczone wysokimi murami, a wokół bieliły się kości śmiałków, którzy próbowali pokonać potwora.

Sansonetto zadął w róg, wyzywając olbrzyma na pojedynek.

Otwarły się potężne wrota, zza których wyłonił się półnagi, nieuzbrojony przeciwnik.

Na widok królewicza wielkolud wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.

Młodzieniec rzucił się na olbrzyma, wymachując ostrym mieczem; ciął ramiona, ręce, nos, podbródek, ale nieprzyjaciel schylał się, podnosił z ziemi odcięte części ciała i przytwierdzał je na miejsce jakby nigdy nic.

Sansonetto celował w jego głowę, podskakując na swoim narowistym rumaku. Dwa razy prawie mu się powiodło, lecz tak za pierwszym, jak i za drugim razem potwór schylił się, podniósł głowę i osadził ją na potężnych ramionach. W końcu królewiczowi się poszczęściło i ściął olbrzymowi łeb. Zeskoczył prędko na ziemię, by pchnąć go na skraj zbocza i stoczyć w dół doliny. Zaczął gorączkowo szukać zielonego włosa w rudej czuprynie. Za plecami słyszał biegnącego po omacku wielkoluda. Potwór był coraz bliżej, a chłopiec nie mógł znaleźć śmiertelnego włosa. Dobył miecza i kilkoma ciosami ściął całą czuprynę wraz z zielonym włosem. Głowa potwora zbielała, oczy uciekły z wyrazem przerażenia w głąb czaszki i olbrzym z głuchym łomotem padł jak długi na ziemię. Był już martwy.

IV

Od tej pory Sansonetto mógł swobodnie przemierzać królestwo wielkoluda Marsilia. Szukał pestki w ogrodach, w końcu odnalazł miejsce wskazane przez flaminga.

Od tamtej chwili upłynęło jednak pięć lat i z pestki wyrosła potężna czereśnia, obfitująca w bordowe, błyszczące niczym rubiny owoce.

Sansonetto zjadł jeden z nich, później następny i następny. Przyglądał się wszystkim pestkom, a każda z nich nosiła napis: „ziarno zuchwalstwa”.

Nagle królewicz poczuł jakby zawroty głowy i zmrużył oczy.

Przebudził się już przed chatką Nochatej Wieszczki, która stała w oknie i się uśmiechała.

Zauważył nagle, że był znów sobą, jak w dzień przed planowanym ślubem, jego ciało wróciło do niegdysiejszej postaci — odzyskał wzrost młodzieńca i delikatny, jasny wąs. Postąpił kilka kroków i okazało się, że znów chodzi do przodu, a nie wspak.

— Odkupiłeś swoje winy — powiedziała staruszka. — Zachowaj pestki drzewa, które cię ocaliło i zasadź je w twoich ogrodach.
— Dziękuję, babciu!

Królewicz ucałował na pożegnanie dobrą wieszczkę. Nagle poczuł, że zaczyna go uciskać na palcu pierścionek ofiarowany przez Biancabellę.

— Och! Nasza miłość jest zagrożona!
— Odwagi, chłopcze, szykuj się do walki i biegnij czym prędzej na dwór. Możesz liczyć na moją pomoc.

Uzbrojony od stóp do głów Sansonetto ruszył w drogę galopem.

Czuł, jak pierścionek zaciska się na jego palcu coraz bardziej.

— Pewnie miała już dość tego czekania… Obym tylko zdążył na czas!

Dotarł do Pamerii, przystrojonej flagami jak na wielką uroczystość. Zapytał ludzi, na czyją cześć to święto.

— Tydzień temu w pałacu królewskim rozpoczął się turniej. Król postanowił, że jego córka musi wyjść za mąż. Stu rycerzy toczy bój o rękę Biancabelli. Jeden ze śmiałków, nikomu nieznany, wygrywa po kolei z wszystkimi uczestnikami turnieju. I wszystko na to wskazuje, że zanim zajdzie słońce, pokona on swoich ostatnich rywali.

Sansonetto pobiegł na turniej i usiadł wśród widzów. Tajemniczy rycerz, odziany w szkarłatną zbroję, wyrzucił właśnie z siodła ostatniego konkurenta, a tłum zaczął wiwatować na jego cześć. Wówczas Sansonetto opuścił przyłbicę i ku zdumieniu zebranych przystąpił do walki. Wystarczył pierwszy cios, a niezwyciężony rycerz runął na ziemię.

Po otwarciu stłuczonej zbroi okazało się, że w środku nie ma żadnego rycerza. Była to pusta zbroja, w którą wieszczka tchnęła dobrego ducha i posłała na turniej. Nieistniejący rycerz miał powstrzymać pozostałych konkurentów i pozwolić królewiczowi dotrzeć na czas. Sansonetto podniósł przyłbicę i pokłonił się wybrance. Biancabella niemalże zasłabła z nieoczekiwanego szczęścia, a król przytulił uleczonego młodzieńca niczym syna.

Przyszedł czas na huczne wesele.
A z posadzonych w królewskich ogrodach magicznych pestek z biegiem lat wyrosły drzewa, które utworzyły tak zwany „Gaj Zuchwalstwa”.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<