Guido Gozzano – Srebrna zajęczyca i inne baśnie – Korona króla

Posłuchaj

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony wolnelektury.pl

>> link do utworu <<

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

Gdy zębami straszyły ropuchy
a śnieg, miast bielą, czernią lśnił…
słuchajcie uważnie, maluchy:
gdy zębami straszyły ropuchy,
żył wtedy, był wtedy, był…

…był sobie król, który miał trzech synów. Pewnego dnia wyruszył w dalekie kraje na wojnę i zwyciężył. Powróciwszy na zamek zauważył, że w ogniu bitwy zgubił swą drogocenną, wysadzaną klejnotami i egzotycznymi perłami koronę. Pomimo zwycięstwa król popadł w głęboki smutek, koronę tę bowiem przekazywali sobie z rąk do rąk jego przodkowie już od pięćdziesięciu pokoleń.

Powiedział więc król do swych trzech synów, Erazma, Hipolita i Jacentego:

— Synowie, zgubiłem koronę. Na próżno kazałem jej szukać moim podwładnym. Może dla was los będzie łaskawszy. Szukajcie jej, a ja zrzeknę się tronu na rzecz tego, który pierwszy mi ją przyniesie.

Trzech młodzieńców wyruszyło więc w świat w poszukiwaniu szczęścia. Kiedy dotarli do ogromnego lasu, Erazm i Hipolit postanowili odłączyć się od najmłodszego Jacentego:

— Jacenty zawsze miał więcej szczęścia od nas, najpewniej jako pierwszy znajdzie koronę, a przecież to śmieszne, żeby taki młodzik zasiadał na tronie!

— Zostawmy go w lesie, zgubi się i nie odnajdzie drogi powrotnej.

I jak powiedzieli, tak też postąpili. Kiedy nastał zmierzch, a chłopiec zorientował się, że został w lesie sam, zaczął nawoływać swoich braci. Wkrótce jednak opadł z sił, położył się pod ogromnym drzewem i zasnął.

O poranku zbudził go cichy szelest. Ujrzał przed sobą poczciwego starca o śnieżnobiałej brodzie i ciepłym spojrzeniu. Był to pustelnik.

Jacenty opowiedział mu, co się wydarzyło.

— Nie martw się, chłopcze — powiedział mężczyzna. — Jestem tu po to, żeby ci pomóc.

Zaprowadził chłopca do swej chatki, nakarmił go i dał mu cedrową gałązkę.

— Jeśli nie będziesz znał drogi, rzuć wtedy tę gałązkę na ziemię, a ona wskaże ci właściwy kierunek.

Jacenty podziękował pustelnikowi i wyruszył przed siebie. Kiedy po dwóch dniach wędrówki mały książę dotarł do miejsca bitwy, jego oczom ukazał się przerażający widok: na rozległej nizinie wszędzie były ślady niedawnej rzezi, trup ścielił się gęsto aż po horyzont. Poprzysiągł sobie wtedy w duszy, że wraz z objęciem tronu nigdy więcej nie dopuści do żadnej wojny.

Gdy już ochłonął, przypomniał sobie o celu swej podróży. Rzucił cedrową gałązkę pod nogi, a ona obróciła się i, drgając jak igła kompasu, wskazała wznoszące się po drugiej stronie rozległej niziny wzgórze.

Jacenty ruszył przed siebie, stąpając po zbrojach rycerzy i końskich truchłach, aż dotarł do ciemnej doliny. Magiczna gałązka wskazała mu krzew żarnowca. Kawałek dalej Jacenty spostrzegł ciało wojownika, który najpierw skradł królewską koronę, a potem doczołgał się z nią aż tutaj, i w końcu, znacznie osłabiony odniesionymi ranami, wykrwawił się na śmierć. W zesztywniałych palcach wciąż mocno trzymał drogocenną koronę.

Jacenty wyrwał ją z rąk trupa i niezwłocznie opuścił pobojowisko.

Po drodze uśmiechał się na myśl o radości, jaką sprawi swojemu ojcu. W całym tym pośpiechu zapomniał zabrać swojej magicznej różdżki. Jednakże gdy zdał sobie z tego sprawę, było już za późno na powrót, zaczynało bowiem zmierzchać. Szedł dalej przed siebie, niepewny jednak swej drogi, aż w końcu nastała ciemna noc. Znalazł więc posłanie w stercie liści i zasnął.

O świcie zbudził go radosny śpiew ptaków, które podskakiwały mu przed oczyma, otrząsając z rosy swoje piórka. Jacenty zaś otrząsnął z rosy swoje odzienie, po czym zawrócił w kierunku pobojowiska.

W pewnym momencie usłyszał za plecami głosy swoich braci. Widząc, że chłopak jest cały i zdrowy, a w dodatku posiada przedmiot, którego oni długo i bezowocnie szukali, wpadli w srogi gniew i umyślili bardzo nikczemny plan. Naradzili się, spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a gdy Jacenty zaczął uskarżać się na pragnienie, dali mu bukłak z winem, do którego wcześniej dosypali silny środek nasenny. Po kilku krokach Jacenty zaczął się chwiać, po czym osunął się na ziemię i zapadł w sen. Źli bracia położyli go w szczelinie skały i zakryli ją głazem.

— Już nigdy więcej się nie obudzi! — rzekli szyderczo, po czym wzięli koronę i udali się w drogę powrotną na zamek, gdzie powitał ich uradowany ojciec.

Widząc jednak, że Jacenty nie wraca, wyraźnie spochmurniał, zaniepokojony, że jego ukochanemu synowi przytrafiło się po drodze jakieś nieszczęście.

— Gdzie go zostawiliście?

— Pojechał w swoją stronę i nie wiemy, co się z nim dalej stało.

Król nakazał swoim podwładnym szukać go po całym królestwie, lecz poszukiwania okazały się bezskuteczne, uznano więc, że biedaczek padł ofiarą dzikiej zwierzyny.

Król był zrozpaczony.

Minął rok, ale czas nie przynosił ulgi w bólu.

Pewnego dnia król wybrał się ze swoimi synami na wędrówkę po lesie. Nagle znaleźli się w tym samym miejscu, w którym bracia dopuścili się swej zbrodni. Władca zobaczył grającego na flecie pastuszka. Z instrumentu płynęła cichutka muzyka i takie oto słowa:

Zatrzymaj rumaka, mój królu,
posłuchaj, zejdź z drogi obranej,
gdyż śpiewa we mnie pełen bólu
głos duszyczki tu pochowanej.
To mnie, królewskiego syna,
zdradzono dnia pewnego:
jednak nie powiem dlaczego,
nie szepnę, czyja to wina.
Choć śpię tu od ponad roku,
znajdziesz mnie wciąż żywego,
gram sobie, śpiewam i czekam
przebudzenia ze snu kamiennego.

Król zatrzymał konia i zbliżył się do pastuszka. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że to flet jego utraconego syna.

— Gdzie to znalazłeś?

— U stóp tego dębu — odpowiedział pastuszek, po czym wskazał na skałę, w szczelinie której leżał Jacenty.

Dwaj bracia spojrzeli na siebie i zbledli.

Zaciekawiony król podszedł do skały i odsunął głaz zasłaniający szczelinę.

Wszyscy wielce się ucieszyli i zdumieli, gdy ich oczom ukazała się łagodna i spokojna twarz Jacentego.

Na miejsce przybył w międzyczasie również szacowny pustelnik.

Król wziął syna w ramiona, po czym powierzył go opiece pustelnika i błagał o cud.

— Nie potrzeba tu żadnego cudu — odrzekł pustelnik. Po prostu niebiosa chciały go zachować przy życiu w tym grobie, żeby mógł jeszcze głośno wykrzyczeć całą prawdę.

Jacenty przebudził się w ramionach ojca.

— Jaką prawdę chciałbyś wykrzyczeć?

— Żadną, ojcze! Najważniejsze, że przebudziłem się z tego nieszczęsnego snu. Nie wracajmy już do tego.
Bracia schylili w pokorze głowy, trawieni wyrzutami sumienia i wzruszeni okazanym przebaczeniem, a król raz jeszcze przytulił swego ukochanego syna.

Utwór udostępniony na Licencji Wolnej Sztuki (szczegóły licencji >> klik <<).

Guido Gozzano

(ur. 19 grudnia 1883 w Turynie, zmarły 9 sierpnia 1916) – włoski poeta i prozaik. Był przedstawicielem kierunku określanego mianem crepuscolarismo, charakteryzującego się nostalgiczną nastrojowością i oszczędnym stylem. Jego najbardziej znanym dziełem jest tomik I colloqui, wydany w roku 1911. Poeta posługiwał się dystychem, tercyną i meandrem.

Czytaj więcej >>wiki<<