Elwira Korotyńska – O siedmiu krukach

Wykorzystana treść pochodzi z zasobów strony pl.wikisource.org

>> link do utworu <<

plwikisource

Posłuchaj

Subskrybuj!

#TataMariusz na Spotify

Spotify

#TataMariusz na Apple Podcasts

Apple Podcasts

#TataMariusz na Google Podcasts

Google Podcasts

#TataMariusz na YouTube

YouTube

#TataMariusz na Podcast Addict

Podcast Addict

#TataMariusz na Player FM

Player FM

Przeczytaj

W ubogim domku, na przedmieściu, mieszkała bardzo biedna wdowa z ośmiorgiem dzieci i ich starym dziadkiem. Chłopców było siedmiu, dziewczynka tylko jedna. Chłopcy byli bardzo hałaśliwi i nieposłuszni, tak, że nawet dziadek, który ich bardzo kochał i pieścił nieraz, gniewać się na nich musiał.
Dziewczynka, przeciwnie, odznaczała się charakterem łagodnym i była bardzo posłuszna i grzeczna. Nigdy jeszcze ani matka, ani dziadek nie gniewali się na miłe i dobre dziewczątko, nieraz nawet nazywali ją błogosławieństwem swego domu.
Śliczna, ze złotemi włoskami i oczami koloru nieba, miała wygląd aniołka, i zjednywała serca nietylko rodziny, ale też i wszystkich, którzy ją poznali.
Sąsiedzi, obok wdowy mieszkający, dzieciom swym dawali ją za przykład i marzyli o tem, żeby ich córeczki były takie jak jedynaczka ubogiej wdowy.
Pewnego wieczoru siedmiu synów wdowy bawiło się jak zwykle na dworze. Pozwalano im zawsze biegać ile tylko chcieli, ale na wieczerzę musieli natychmiast wracać, gdy ich zawołano.
Tego dnia rozbawili się tak bardzo, że i słyszeć nie chcieli o powrocie do domu.
Napróżno mała ich siostrzyczka prosiła i wołała na kolację, napróżno mówiła, że się dziadek i mamusia gniewają; nie pomagało nic. Rozbawieni chłopcy, udawali, że nie słyszą, lub też w śmiech obracali groźby dziewczynki.
W końcu, gdy się im już jeść zachciało, przestali się bawić i biedz ku domowi poczęli. Że jednak każdy z nich chciał być pierwszym przy stole, krzyk i hałas był tak wielki, że zdawało się, iż zawalić się ma cała chatka.
Popychanie się wzajemne, okrzyki tryumfu, gdy udało się komuś pierwszemu zająć miejsce, były tak głośne, że rozgniewana matka zawołała na zbytników ze złością: Cicho bądźcie, nieznośni krzykacze! Chciałabym, żebyście za swe postępki i hałasy zostali zamienieni w kruki!..
Zaledwie to wyrzekła, gdy z przed stołu znikli chłopcy, siedm zaś kruków, czarnych jak sadze, z podniesionemi skrzydłami uleciało przez lufcik i znikło w zapadającym mroku z przed oczu przerażonej matki.
Cisza straszna zaległa w izbie i nikt z grozy tej przemówić nie mógł. Jedna tylko siostrzyczka płakać i lamentować poczęła i dopiero, obietnicami i zapewnieniem, że wrócą braciszkowie do domu, uspokojono biedaczkę.
Mijały lata, dzieweczka wyrosła na piękną i dobrą pannę i zapomnieć o strasznej przemianie braci nie mogła. Nie cieszyło ją nic na świecie, ani młodość jej rozkwitająca, ani piękność, ani ubieganie się o jej rękę najbogatszych w kraju partji.
Cicha, skromna, w sobie zamknięta, gdy nikt nie widział, wylewała łzy gorzkie po stracie braci i praca nawet zapomnieć o tem nieszczęściu nie pozwoliła.
Oddawna już postanawiała szukać swych ukochanych, wierzyła bowiem, że żyją gdzieś w ukryciu i że ratować ich trzeba.
Zwierzyła się z tem matce, która, chociaż obawiała się puszczać od siebie na niebezpieczeństwo jedyną swą córkę, jednak miała dziwne jakieś przeczucie, że tak dobremu dziecku Pan Bóg napewno pobłogosławi.
Dlatego też nie sprzeciwiała się jej podróży, owszem pochwaliła ten zamiar i, pożegnawszy się z nią czule, dała jej na drogę pożywienia i błogosławieństwo.
Dobra siostra wędrowała przez długie, długie dni, pytając się każdego ze spotkanych, czy nie widzieli siedmiu czarnych kruków.
Nikt nie widział — jedni dziwili się mocno, że dziewczynka myśli, iż odróżnić zdoła siedmiu tych kruków od innych — toć stada całe latały nad lasem i każdy z tych ptaków niczem się od drugich nie różnił
Drudzy odpowiadali jej, że tam, gdzie toczą się boje, szukać kruków powinna.
Inni jeszcze śmieli się z opowiadania dziewczynki i myśleli, że jest niespełna rozumu.
A dobra siostrzyczka nie zrażała się niczem, szła i szła bez przerwy, zapytując wszystkich o braci.
Razu pewnego, gdy zmęczona drogą usiadła na skraju lasu, zobaczyła małą sarenkę uwikłaną w zastawione na zwierzynę sidła. Biedne zwierzątko beczało żałośnie, przeczuwając jaki je los czeka, jeśli nikt nie wyratuje z tej niedoli i na łaskę myśliwego zostawi.
Dziewczynka miała bardzo dobre serduszko, nie zważała więc na zmęczenie, lecz podeszła do sarenki i delikatnie wyciągnęła jej łapkę z żelaza.
Sarenka polizała dziewczynkę po rączce i odezwała się do niej ludzkim głosem: Bóg ci zapłać, dobra dzieweczko, wiem, że szukasz braci, zamienionych w kruki i nikt ci powiedzieć nie może, gdzie są ukryci.
Za litość nademną okazaną, pozwolono mi do ciebie przemówić, żeby ostrzedz, że droga, którą idziesz, nie prowadzi do schroniska twoich traci, lecz do jaskini zbójców. Cofnij się o 600 kroków w tył i idź ścieżką na lewo a dojdziesz… Więcej ci nie powiem, bo tyle mi tylko powiedziano… Bądź zdrowa, miła dzieweczko.
I śliczne stworzenie w rączych podskokach pobiegło do swego siedliska.
Dziewczynka usłuchała sarenki i, cofnąwszy się w tył o 600 kroków, wązką ścieżką iść dalej poczęła. Ale zmęczenie nie pozwoliło jej iść dłużej nad pół godziny, a chciałaby być jaknajprędzej tam, gdzie jakąś wiadomość o braciach otrzymaćby mogła.
Siadła znużona pod drzewem i naraz usłyszała jakby szmer za sobą. Sądząc, że liście pod stopami jakiegoś zwierzątka szeleszczą, obejrzała się po za siebie i zobaczyła tryskające z ziemi źródełko, które szeptem cichym wołało na nią, aby się jego wodą wzmocniła.
Spragniona, napiła się czystej źródlanej wody i naraz weszły w nią tak wielkie siły, że, zdawało się, iż mile całe przebiedzby teraz zdołała. Uniosła się z murawy i biedz jak na skrzydłach poczęła.
Gdy noc zapadła, ułożyła się na mchu miękkim i mocno a głęboko usnęła.
Śpiew ptaków budzących się nad ranem sen jej przerwał. Otworzyła oczy i ponad głową swoją ujrzała gwiazdę cudną, która, wszedłszy na błękit obłoków świeciła już porannem światłem.
Pełna ufności, wyciągnęła ręce ku niej i błagalnym głosem prosić ją o wskazanie, gdzie są jej bracia, poczęła.
Tejże chwili oderwała się gwiazdka od obłoków, a zeszedłszy na ziemię w postaci cudnego dziecięcia, ucałowała pobladłe lica dzieweczki, na które wnet wróciły rumieńce i świeżość i, podając jej złoty klucz, kazała iść tam, dokąd on zaprowadzi.
Dodała przytem, że zawiedzie ją do pięknego pałacu i na ślubne gody.
Ucałowawszy raz jeszcze dziewczynkę, oderwała się gwiazdka od ziemi i, uniósłszy się w górę, znikła w błękitach nieba.
Dzieweczka udała się uradowana w drogę, idąc tam, dokąd ją klucz złoty prowadził.
Przechodziła góry, lasy, pagórki; spuszczała się w kwieciem ustrojone doliny, przepływała rzeczki i omijała przepaście.
Wreszcie klucz stanął przed wspaniałym zamkiem, oświeconym promieniami zachodzącego słońca.
W zamku tym mieszkała niegdyś bardzo bogata wdowa ze swym jedynym synem. Wdowa była zamożna, ale serce miała twarde i nieczułe i nigdy nikomu pomódz nie chciała.
Razu jednego, gdy przechadzała się ze swym synem po parku, stanęła przed nią żebraczka, błagając o choćby najmniejszą jałmużnę. Nielitościwa księżna-wdowa zawołała służbę, aby wyrzuciła z parku proszącą.
Wtedy to żebraczka, która była czarownicą, rzekła do wdowy: Za to, żeś nieludzko ze mną postąpiła — syn twój zmieni się w puszczyka, bogactwa będą ci nazawsze odjęte, a z ciebie nie pozostanie ani śladu…
Gdy zaś zawołany sługa złapał ją za ramię, by wyrzucić za wrota, zamieniła go w karła z długą siwą brodą i kazała strzedz skarbów nielitościwej księżnej dotąd, dokąd gwiazda poranna nie przywiedzie do zamku narzeczonej puszczykowi, który winien dać jej szkatułkę ze skarbami, jako podarek ślubny. Przytem ostrzegła zaczarowanego sługę, że dzieweczka, która przybędzie kiedyś do pałacu i zdejmie czary z puszczyka nie może otwierać szkatułki w tem miejscu wyklętem, lecz zawieźć ją do swego domu i tam otworzyć.
To mówiąc znikła mściwa czarownica, a w tejże samej chwili poznikały wraz z księżną meble wszystkie i sprzęty, tylko w wieży, którą miał karzeł zamieszkać, został stół, krzesło i łóżko drewniane. W kryjówce tajemnej stała szkatułka, której strzedz miał pozostawiony do pilnowania karzełek.
Siedm kruków, wyleciawszy oknem z domu swojej matki, naszukało się schronienia, zanim zauważyło stary pusty zamek, do którego z łatwością przez rozbite wleciało szyby.
Znajdujący się w zamku syn wdowy księżny ucieszył się z przybycia kruków, które opowiedziawszy swoje dzieje i wysłuchawszy zarazem opowiadania księcia zaczarowanego, przysięgły, że będą wiernemi i nie odlecą z zamku, dopóki czar z księcia i z nich nie spadnie.
Kiedy siostra kruków przybyła do zamku, zastała drzwi zamknięte; mocne żelazne sztaby, przymocowane do nich, czyniły wrota niemożebnemi do otwarcia.
Ale zaledwie młoda dziewczyna dotknęła się do nich złotym kluczem, natychmiast stanęły otworem. Gdy weszła do przedpokoju, zjawił się przed nią karzeł z długą siwą brodą i zapytał kogoby szukała.
Dziewczę odpowiedziało: Gwiazda poranna przysłała mnie tutaj; szukam moich braci, zamienionych w kruki.
Na te słowa zgiął się karzeł z szacunkiem przed nią i rzekł: Panowie krucy wylecieli wraz z moim panem, puszczykiem, na polowanie i wrócą dopiero po południu. Ale jeśli pani chce na nich zaczekać, będą bardzo szczęśliwi…
Z temi słowami wprowadził karzeł dzieweczkę do swego pokoju i prosił, aby raczyła jeść, a jeśli jest znużoną, aby się położyła na stojącem w pokoju łóżku i przespała się wygodnie.
Dziewczynka zjadła potrochu z malutkich talerzyków przygotowanych dla jej braci, poczem, zaspokoiwszy głód, położyła się na czysto usłanem łóżku i twardo usnęła.
Nic dziwnego — tyle dni i nocy szła i szła bezustanku, gnana tęsknotą ku swym nieszczęsnym braciom.
Spała tak mocno, że nie słyszała szelestu silnego skrzydeł kruczych; nie słyszała okrzyku radości, wydanego przez puszczyka zaczarowanego, który wiedział, że to jego wybawicielka.
Przeskakując naraz po cztery schody, leciał książe do swej przyszłej narzeczonej, aby się jej natychmiast oświadczyć.
Jakaż jednak była jego rozpacz, gdy wszedłszy do pokoju karła nie zobaczył nikogo na posłaniu. Było to oślepienie jego wzroku, nie przyszedł bowiem jeszcze czas zrzucenia z niego czarów — czekać musiał biedak na wyratowanie cierpliwie i nie wyrzekać — mógłby bowiem zepsuć wszystko, zobaczywszy dziewczę przed oznaczonym czasem.
Smutny i rozżalony zawodem zeszedł książe do swego pokoju, a tymczasem bracia-krucy poszli do niej i przyglądać się jej z miłością zaczęli. Dla nich bowiem była ona widzialną. Leżała uśpiona mocno, jak płaszczem, złotemi włosami okryta, a rumieniec jak zorza wykwitał na jej prześlicznej twarzyczce.
Otoczyli ją bracia, a najstarszy z nich zawołał z radością: Patrzcie, to nasza ukochana siostra! jakżeż piękna i jak urosła!.. Drugi z nich dodał: Poznaję ją po złocistych włosach! Trzeci przypomniał sobie, że siostra ich miała zawsze takie jak teraz rumiane policzki. Czwarty poznał po dołeczku na podbródku, piąty po delikatnej rączce, szósty po pierścionku na palcu, siódmy po ciemnych rzęsach.
Stali już tak długo wpatrzeni w prześliczną dzieweczkę, i z obawą myśleli, że może się nie obudzi z tego długiego uśpienia i czaru z nich wszystkich nie zdejmie.
Zrozpaczeni, wyciągnęli już dzioby, aby lekkiem dotknięciem obudzić uśpioną siostrzyczkę, gdy wtem wchodzący karzeł powstrzymał ich stanowczo, każąc im wziąć dziewczę i zanieść do domu wraz z pozostawioną do pilnowania przez czarownicę szkatułką.
— Nie obudzi się tu ona w tym zaklętym zamku, — musicie ją do domu zanieść, a wtedy, gdy otworzy szkatułkę, czar opadnie z nas wszystkich.
Usłuchali krucy i podtrzymując skrzydłami dziewczynkę, unieśli ją wraz z szkatułką do domu i ułożywszy pod drzwiami, odlecieli.
Dziewczynka, wyniesiona z zaklętego zamczyska, obudziła się natychmiast i wbiegła do matki.
Nieszczęśliwa wdowa siedziała wraz ze swym ojcem staruszkiem w pokoju i po raz tysiączny już może opłakiwała swą popędliwość, która stała się powodem zaczarowania synów i utraty jedynej swej córki.
Żałowała właśnie, że ją puściła na tułaczkę, gdy naraz drzwi stanęły otworem i ukazała się w nich opłakiwana dzieweczka. Z krzykiem radości rzuciła się ku ukochanej swej córce, pytając ją wzrokiem, czy nie wynalazła swych braci.
Wyczuła dobra siostra to nieme zapytanie matki i zapewniła ją, że wkrótce wszyscy tu będą, poczem wyszła do drugiego pokoju, aby otworzyć ofiarowaną jej przez karła szkatułkę.
Otworzyła ją złotym kluczem, ofiarowanym jej przez gwiazdę poranną i stanęła zdumiona.
W szkatułce, wybitej jedwabiem i drogiemi kamieniami, leżało małe niepokaźne lusterko.
Zaciekawiona coby to znaczyło i co z tego wyniknie, wzięła je do ręki i przeglądać się w niem poczęła.
Zobaczyła siebie całą w lusterku, przybraną w szaty narzeczonej królewskiej. Biała, srebrem tkana suknia okrywała jej cudną postać; nogi przystrojone miała w srebrne pantofelki; na szyi spięty brylantem wisiał sznur drogocennych pereł. Głowę miała ustrojoną w djadem królewski, a na ręku widniał pierścień zaręczynowy.
Zdumiona własną postacią stała tak, nie wiedząc, co to ma znaczyć, gdy wtem otworzyły się drzwi i wszedł książę wraz z siedmiu braćmi dzieweczki, odczarowanymi przez nią.
Poprosił wdowy o rękę jej córki, poczem ukazała się ona w stroju oblubienicy i z radością zgodziła się być żoną przyszłego króla. Po hucznem weselu zamieszkali wszyscy w odrestaurowanym zamku i długie lata żyli szczęśliwie.

KONIEC.

Elwira Korotyńska

podpisywała się także: K. Elwira, Korotyńska E.; ps.: Promyczek, Ewa Reńska, El-Kor (ur. 1864 w Warszawie, zm. 1943, tamże) – polska literatka, pisarka, poetka i tłumaczka literatury francusko-, niemiecko-, rosyjsko- i angielskojęzycznej; szczególnie utworów skierowanych do dzieci i młodzieży.

Czytaj więcej >>wiki<<

Public Domain na #TataMariusz

Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).