Anna Paszkiewicz – Plosiaczek. Rozdział 3. Buciki
Posłuchaj
Przeczytaj
– A teraz pójdziemy na spacerek – oznajmiła pewnego dnia babcia, która została z nami w domu, bo mama Stasia miała coś ważnego do załatwienia. I ja, i chłopiec byliśmy wniebowzięci, bo spacer to niepowtarzalna okazja do rozmaitych szaleństw i odkrywania świata. Babcia miała chyba na ten temat podobne zdanie, bo ubrała Stasia w czyściutkie spodenki i wyprasowaną koszulkę, a na nogi pomogła mu włożyć nowe eleganckie buciki, które mama kupiła na specjalne okazje. Bardzo się ucieszyliśmy, widząc, że najwyraźniej dla niej spacer jest równie doniosłym i ważnym wydarzeniem jak dla nas. Jednak nasza radość nie trwała długo, bo tuż pod bramą babcia oznajmiła:
– Koniec biegania. Daj rączkę, Stasieńku. Idziemy do parku pooglądać wiewiórki i ptaszki.
Park znajdował się niedaleko, a po drodze pełno było rozmaitych murków, studzienek kanalizacyjnych i innych atrakcji, w poznawaniu których trzymanie kogoś za rękę bardzo przeszkadza. Nic więc dziwnego, że Stasiowi wcale się ten pomysł nie spodobał. Mnie też nie, bo idąc, babcia konsekwentnie omijała błoto i kałuże, które – jak wiadomo – są ulubionym miejscem zabaw wszystkich prosiaczków. Nawet tych pluszowych.
– Stasieńku! – zawołała starsza pani, gdy po raz trzydziesty siódmy wnuczek wyrwał się jej i pobiegł przed siebie. Naturalnie podążyłem za nim, bo nawet na chwilę nie puścił mojej raciczki. – Zatrzymaj się! Zobaczysz, przewrócisz się i pobrudzisz spodenki i buciki!
Zdyszanej babci w końcu udało się nas dogonić. Mimo protestów Stasia, który za nic w świecie nie zamierzał maszerować u jej boku, w końcu dotarliśmy do celu. Park był zielony, pachnący i pełen psów, jakby wszyscy właściciele czworonogów umówili się tego dnia na spotkanie. Zachwycony Staś natychmiast zatrzymał się w miejscu, chłonąc ten cudowny gwar i te kolory. Na widok zwierząt nieco się skuliłem, bo jak wiadomo, niektóre psy bardzo lubią prosiaczki. I to w sposób niekoniecznie dla prosiaczków przyjemny.
– Nie wolno! Wracaj! – wykrzyknęła babcia, gdy tylko Staś zszedł ze ścieżki. Pokazała nam niewielką tabliczkę, tłumacząc, że nie można chodzić po trawniku, bo ktoś napisał, żeby szanować zieleń. Jakoś nie zauważyłem, żeby właściciele psów owego kogoś posłuchali, ale kto wie, może nie widzieli napisu albo jakoś inaczej tę zieleń szanowali.
– O, zobacz, wiewiórka! – Babcia wskazała na małe zwierzątko, które przystanęło na środku ścieżki. Staś natychmiast postanowił je pogłaskać, ale uciekło spłoszone przez głośno szczekające psy. Prawdę mówiąc, i tak nie dalibyśmy rady do niego dobiec, bo babcia wzmocniła chwyt, skutecznie uniemożliwiając nam udanie się gdziekolwiek. Okazało się, że spacer oznaczał dla niej wyłącznie chodzenie i oglądanie okolicy. Czyli coś zupełnie przeciwnego niż to, na co mieliśmy ze Stasiem ochotę. Jedyną atrakcją było drugie śniadanie, które zjedliśmy na ławce. Było super, zwłaszcza że masło z kanapek dało się w nią ładnie i równomiernie wsmarować. Zanim babcia zdążyła zaprotestować i dokładnie nas powycierać, w zasięgu jej wzroku pojawiła się sąsiadka.
– Och, witam, witam, pani Irenko! – zawołała na jej widok, natychmiast odzyskując energię. – Jak zdrowie?
Zdrowie pani Irenki niespecjalnie nas interesowało, więc korzystając z okazji, że babcia zajęła się rozmową i przestała zwracać na nas uwagę, oddaliliśmy się w kierunku ślicznej i bardzo błotnistej kałuży. Kałuża okazała się dość głęboka – w sam raz na to, by udawać wannę.
Po mniej więcej pięciu minutach babcia głośno oznajmiła, że właśnie jest na spacerze ze swym kochanym wnusiem.
– Mówię pani, to naprawdę grzeczny chłopczyk. Prawdziwy aniołek – powiedziała, odwracając się w naszą stronę. Mocno przybrudzony aniołek siedział na środku kałuży i zdjąwszy nowe buciki, w skupieniu nalewał do nich wodę i błoto. Ja leżałem obok, delektując się możliwością zażycia kąpieli.
– Rzeczywiście „aniołek” – potwierdziła pani Irenka, w pośpiechu żegnając się z babcią, która, wydawszy serię krótkich, lecz dramatycznych okrzyków, podbiegła, by wyciągnąć nas z wody. Do dziś nie rozumiem, dlaczego była taka zdenerwowana. Naszym zdaniem spacer się udał i nawet mama na nas nie krzyczała, tylko od razu naszykowała Stasiowi kąpiel z dużą ilością piany. Buciki uroczyście wyrzucono, bo do niczego się już nie nadawały. A babcia już nigdy więcej nie chodziła z nami sama na spacery i przez jakiś czas unikała pani Irenki. Chyba nie chciała budzić w niej zazdrości, bo w końcu nie każdy ma w rodzinie prawdziwego aniołka.
Anna Paszkiewicz
Autorka kilkudziesięciu książek dla dzieci (m.in. Abstrakciki; Marzenie; Detektyw Bzik; Pafnucy, ostatni smok; Coś i nic; Prawy i lewy; Trzy życzenia). Na stałe współpracuje z czasopismem dla dzieci niewidomych i niedowidzących Promyczek. Od lat organizuje w przedszkolach i szkołach spotkania promujące czytelnictwo. Uwielbia podróże, truskawki, malarstwo abstrakcyjne i wędrówki po górach, podczas których ładuje swoje „pisarskie baterie”. To właśnie tam, w ciszy i z dala od zgiełku miasta do głowy przechodzą jej najdziwniejsze literackie pomysły…
Wszelkie kopiowanie i rozpowszechnianie utworów w jakiejkolwiek formie bez zgody autora będzie rodziło skutki prawne na podstawie ustawy z dn. 4 lutego 1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Dowiedz się więcej ? klik.
Zostaw komentarz